Parę lat temu po problemach zdrowotnych zacząłem jeździć rowerkiem. Najpierw osiągnięciem było przejechanie 10 km. A dzisiaj ................. 100 km nie stanowi problemu.
W zeszłym roku pierwszy raz wystartowałem w maratonie rowerowym. Pierwsza impreza była we Wrocławiu.
Po przyjeździe trzeba przygotować rower, a inaczej nazywając wypakować go z samochodu i złożyć. Na przygotowanie był czas w domku.
Nie byłem sam z "folkloru" - ale wszyscy bawią się. Przynajmniej Ci którzy nie jeżdżą wyczynowo. Moje cele są trochę dziwne - dojechać do mety i nie być na pudle od końca .




Parę tygodniu później znów odbiło mi - pojechałem na maraton do Olsztyna. Cele takie same jak we Wrocławiu.










Potem tego roku startowałem jeszcze raz - zbierałem doświadczenie.
A ten rok lepiej nie mówić. Startowałem już 5 razy i za tydzień czeka mnie ostatnia zabawa tegoroczna. No cóż trasy były coraz trudniejsze, a mnie prześladował trochę pech. Na jednej imprezie złapałem jeden raz gumę [ale 3 km przed metą], a na innej dwa razy. Ale za każdym razem dojechałem do mety i nie byłem ostatni - choć raz byłem na pudle - jak złapałem dwa razy gumę - i widziałem quada z napisem koniec. Ale pomimo tego wszystkiego w klasyfikacji generalnej dla mojej grupy wiekowej jestem 10, a więc nie najgorzej. Może po ostatniej imprezie będzie trochę lepiej - okaże się.
Traktuje to jako dobra zabawę. Uważam, że po moich przejściach zdrowotnych taka zabawa jest i tak sukcesem.
Oczywiście następny wpis będzie za dwa tygodnie [za tydzień startuję na rowerku w Kwidzynie] i obiecuję, że już rowerek zejdzie trochę na drugi plan i kolejne wędrówki będą ukazywać się systematycznie.
I jeszcze jedna uwaga - tym razem zdjęcia nie są mojego autorstwa. Po prostu nie można jechać rowerkiem i robić zdjęcia.