sobota, 31 grudnia 2011

2011-12-31_Rok 2011 - wspomnienia

Kończy się rok 2011. Dla mnie był to trochę rok szaleńczy. Nie pamiętam kiedy tyle wędrowałem. W roku tym łącznie przemieściłem się ponad 48.000 km. Rozbijając to na szczegóły przejechałem turystycznie [auto, autokar, samolot] ponad 18.000 km. Ponadto po nizinach przeszedłem ponad 110 km. Po górach ponad 470 km [GOT] - głównie na kresach Rzeczpospolitej. Natomiast na rowerku przejechałem ponad 6.800 km. Startowałem 6 razy w maratonach rowerowych - rewelacyjnych miejsc nie zajmowałem, ale mając swoje latka wychodzę z założenia, że należy dojechać do mety i nie być na pudle od końca [jednak raz byłem - w Nałęczowie - dwa razy złapałem gumę]. W klasyfikacji generalnej w mojej grupie wiekowej zająłem 10 miejsce. Brakujące kilometry przejechałem słuzbowo pracując zawodowo.

Oczywiście wszędzie byłem z aparatem fotograficznym. Nawet na jednej z imprez miałem pecha i uszkodziłem aparat. No cóż tak to już bywa. Część zdjęć zamieściłem na blogu. W tym roku pokazałem 25 moich wędrówek przedstawiając 1239 zdjęć.

Dzisiaj czas na wspomnienia.

Rok 2011 rozpocząłem turystycznie w dniu 1 stycznia na pagórku koło Poznania - Dziewiczej Górze. Jakże inna była pogoda niż na końcu roku.

W lutym wędrowałem po Puszczy Białowieskiej, gdzie spotkałem "orszak królewski" - wędrówka na blogu z dnia 28 lutego 2011 roku. Puszcza Białowieska to również bagna. Jej urok pod śniegowa pierzynką jest niepowtarzalny.

W marcu wybrałem się do Anglii. Oczywiście i tam chodziłem po górach - High Peak Estate.
Może nie są to wysokie góry, ale są urocze i można się trochę spocić. Brak mi jednak w nich lasu.


Jak Anglia to Robin Hood. Odwiedziłem go w Zatoce Robin Hooda.

Wiosnę witałem w Lasach Janowskich na wschodzie Polski.

Podczas wędrówki po lasach spotkałem tą "uroczą damę".

Po drodze wpadłem nad Bug i spotkałem tam inna urocza damę czekająca na swego oblubieńca.
Kwiecień spędziłem w domku. No może niezupełnie, bo startowałem w pierwszym maratonie rowerowym w Chodzieży. Niestety szalejąc na rowerku nie mogłem robić zdjęć. Ale w tym roku może będzie to możliwe.

W maju jeżdżąc rowerkiem podziwiałem ukwiecone łąki w Beskidzie Niskim [koło Wysowej].
No i startowałem w pechowym maratonie rowerowym w Nałęczowie - złapałem dwa razy gumę. Na drugi dzień robiłem zdjęcia innym rowerowym szaleńcom. Relację zawiera post z dnia 18 sierpnia 2011 roku.

W czerwcu znów pojawiłem się z rowerkiem w Beskidzie Niskim. Podczas jednej z wędrówek spotkałem tą oto DAMĘ patrzącą na mnie ze zdziwieniem - co to za wariat myślała.

Potem pojechałem trochę powędrować piechotką [i nie tylko] po górach Ukrainy. W Rozłuczu spotkałem stary - sypiący się kościółek. Na pewno pamięta on czasy II Rzeczpospolitej.

Dotarłem do źródeł rzeki Dniestr.

Wędrowałem również pociągiem - jedną z najpiękniejszych linii kolejowych w Europie. Z Wołosianki do Sianek w pobliżu Przełęczy Użockiej. Na odcinku 8 km w linii prostej linia kolejowa wznosi się ponad 400 m. Jak oni to projektowali bez komputerów.

Wielokrotnie oglądałem pociągi na tej linii kolejowej od strony Polskich Bieszczad. Nie myślałem, że kiedyś będę pasażerem na tej trasie.

Była późna wiosna, a więc podziwiałem ukwiecone łąki Magury Łomniańskiej.

Potem na krótko wróciłem w Beskid Niski. Zapomniane cmentarze z okresu I wojny światowej.
Aby na końcu miesiąca wybrać się kolejny raz szlakami Huculszczyzny. Ukwiecone łąki mają swój urok również w pochmurny dzień.

W oparach mgieł zdobywałem kolejny dwutysięcznik gór Czarnohory - Petros. Tym razem tęcze oglądałem z góry.

Na Połoninie Kukuł - pozostały ślady granicy II Rzeczpospolitej - słupki graniczne.

Lipiec rozpoczynałem podczas wędrówki po wspaniale ukwieconej Połoninie Kostrzycy. Poświeciłem jej na blogu trzy lipcowe wędrówki.

Wędrując na Połoninę Skupową spotkałem miejscową rodzinkę.

W drodze powrotnej do kraju wpadłem do Stanisławowa [dzisiaj Iwano-Frankivsk]. Spotkałem tam swojego imiennika - Adama Mickiewicza.

W lipcu pomiędzy praca zawodową jednego dnia zaliczyłem dwa stożki wulkaniczne. To jest chyba możliwe tylko w Polsce. Pierwszy - Ostrzyca - na szczęście nie zionął ogniem tylko czerwienią jarzębin - podobno ma być wczesna zima.

A drugi Ślęża. Natrafiłem tam na Sabat Czarownic.

Na początku sierpnia wybrałem się do Kijowa. Tym razem nie piechotką, ani nie rowerkiem, lecz autokarem. Po drodze wpadłem do Krzemieńca, aby odwiedzić Pana Julka [Słowackiego]. Jego domek rodzinny jest gdzieś na dole pod wzgórzem królowej Bony.

W Berdyczowie odwiedziłem remontowany klasztor karmelitów [i nie tylko].

No i wreszcie Kijów. A jak Kijów to trzeba odwiedzić Majdan, gdzie zaczęła się "pomarańczowa rewolucja" - cóż z niej zostało do dzisiaj.

Ponadto odbyłem spotkanie z Mistrzem Bułhakowem. Niestety nie spotkałem Małgorzaty. Trudno - trzeba przyjechać następny raz.

W drodze powrotnej spacerek po uroczym parku Sofiówka w Humaniu. Założony w 1796 roku przez Stanisława Szczęsnego Potockiego dla żony Zofii Potockiej i nazwany na jej cześć "Sofijówką" (od imienia). Do czegóż te kobiety nie namówią chłopów.

W sierpniu jeszcze trochę poszalałem po górkach na Kresach. Najpierw po Czarnohorze i Gorganach. Drobna wyprawa na Tomnatyk.

Potem na Negrowiec.

No i jeszcze Kołczawa. Niesamowite są te połoniny. Wyższe od naszych Bieszczad i do tego niektóre tak długie jak całe Bieszczady. Co za widoki - ale to temat na późniejsze wędrówki.

Wychodząc w góry często witały poranne mgły rozpraszane przez promienie słońca.

Oraz wspaniałe obrazy utworzone przez chmury. Tak jak podczas wędrówki na Pikuj. Przy takich widokach zapominamy, że idziemy pod górkę i musieliśmy wcześnie wstawać.
Nie zawsze wędrowaliśmy po szlakach - nieraz trzeba było walczy z krzakami jeżyn - tak było w Górach Skolskich.

W górach nie tylko krajobrazy i widoki. Czyż tak chatka zagubiona w dolinie nie jest piękna?

A to co? Szczyt Praszki. Każdy zdobywa jak może. Ja tam wole po swojemu.

Jeszcze spojrzenie na góry z Łopaty. Górę tą zdobywałem w zimowej scenerii jesienią ubiegłego roku. Opisałem to podczas wędrówki w dniu 16 października 2011 roku.

W tym roku planowałem jeszcze wyprawę do Rafajłowej i na Przełęcz Legionów. Niestety.....impreza nie odbyła się i w zastępstwie pojechałem z rowerkiem w Góry Izerskie poszukiwać zimy.

We wrześniu znów zacząłem szaleć na rowerku. Najpierw w Białymstoku, a właściwie po Puszczy Knyszyńskiej. Wykorzystałem pobyt - Pałac Branickich w nocnej scenerii.

Na początku października szalałem z rowerkiem w Kwidzynie. W drodze powrotnej wpadłem do Miasta Zakochanych - Chełmna.

Planowałem również powędrować trochę po angielskich górkach. Niestety pogoda nie dopisała. Zastępczo wybrałem się do lasu Sherwood Forest na spotkanie z Robin Hoodem i jego kompanami. Wrażenie zrobił na mnie niesamowity dąb.



Przy okazji zrobiłem mały spacerek po murach obronnych Yorku. W dali wspaniała katedra.
Latem zapowiadano wczesną, ciężką i ostrą zimę. Nie mogąc się doczekać w listopadzie wyruszyłem z rowerkiem na jej poszukiwanie w Górach Izerskich.

Niestety nie znalazłem, a relacje z poszukiwań przedstawiłem w dniu 24 listopada 2011 roku.
Ponownie na poszukiwanie zimy wybrałem się w grudniu. Czyż obok takiego zamku można przejechać obojętnie. Chyba nie. I w ten sposób odbyłem ostatnia tegoroczna wędrówkę po zamku w Lipowcu.

Podobno jest to najbardziej wysunięte na południe Orle Gniazdo.

Zimy jednak nie widać.

Może zobaczę ją z wieży zamkowej.

Też nie widać.

Zimy nie ma, a więc czas wracać do domku. Tak zakończyłem tegoroczne wędrówki.

Rok 2011 dobiega końca. Dziękuje wszystkim, którzy ze mną wędrowali w tym roku.

Za parę godzin nadejdzie rok 2012. Jaki on będzie. Dowiemy się za 366 dni.

W nadchodzącym 2012 roku życzę wszystkim zdrowia i szczęścia [jednego i drugiego tyle samo, gdyż podczas wędrówki na Titanicu wszyscy mieli zdrowie, ale zabrakło im niestety szczęścia] oraz dalekich wędrówek, aby za 366 dni było co wspominać.

Wędrowiec z Pyrlandii