niedziela, 26 września 2010

PP_rezydencja

Ostatnio staram się nadrobić zaległości. Często zastanawiam co wybrać. Nie jestem przecież z zawodu ani historykiem, ani krajoznawcą, ani..... Mam zawód techniczny - podobno jest to ta gorsza grupa społeczeństwa - przynajmniej dla wielu. Ale ta moja praca pozwala mi na wędrowanie i poznawanie Polski oraz ludzi. Często zastanawiam się co wybrać z mojego archiwum. Może czytelnicy blogu maja jakieś propozycje lub życzenia - w miarę możliwości postaram się je spełnić.



Dzisiaj zapraszam do jednego z zamków śląskich. Wszyscy jada zwiedzać pobliski Bolków - nie lubię tego miejsca - tłum ludzi.


Zapraszam do pobliskiego zamku Świny - tam cicho i spokojnie - choć nie zawsze tak bywało. Z daleka widać charakterystyczna bryłę na wzgórzu.

Właściwie trudno domyśleć się, że to jest zamek - wygląda bardziej na basztę lub wieżę.

Podchodzę pod wejście. Budowla wygląda całkiem ciekawie.

Mury potężne.

Staje pod bramą. Wejdę, nie wejdę, wejdę, nie wejdę..............

Udało się. Zamek jest pilnowany i za drobną odpłatnością można wejść [podobno pozostało tak do dzisiaj].

Wygląda całkiem ciekawie. Jeszcze muszę zaznaczyć, że zdjęcia były robione w 2007 roku. Jest to istotne, ale o tym na końcu wędrówki.

A teraz chwila historii. Pierwsza wzmianka o grodzie kasztelańskim zlokalizowanym w tym miejscu pochodzi z 1108 roku. Był to drewniany dwór, strzegący przejścia przez Przełęcz Lubawecką.

Z chwilą wzniesienia w nieodległym Bolkowie zamku gród stracił istotne dla władców świdnickich znaczenie i przeszedł w prywatne ręce. Jest to jedna z hipotez. Druga zakłada, że Świny jeszcze za czasów pogańskich stanowiły prywatną rezydencję słowiańskich władyków śląskich z rodu panów Świńska Głowa, rozprzestrzenionym na ziemiach śląskich oraz na Morawach, którzy po zajęciu Śląska przez Mieszka I stali się zwolennikami Piastów i otrzymali od potomków Władysława Wygnańca funkcję kasztelanów, którą pełnili do chwili wzniesienia przez Bolka I warowni w pobliskim miasteczku Hain (Gaj, ob. Bolków).


Ród Świnków przebywał na zamku do 1702 roku. W roku 1323 drewniany gród zastąpili kamiennym. A w XVII wieku dokonali przebudowy zamku w stylu renesansowym.

Pozostałości wnętrz świadczą o bogactwie zamku. Była to największa prywatna rezydencja zamkowa w Polsce. Trzeba zaznaczyć, że w rękach Świnków przetrwała około 500 lat.
Z zamku wzięło się powiedzenie "PIJANY JAK ŚWINKA". Oto jedna z legend o pierwszym "P" związanym z zamkiem.


Rycerski ród właścicieli zamku von Schweinichen od dawien dawna znany był z ogromnego zamiłowania do alkoholi, a w szczególności do wina, które kupowano często i w ogromnych ilościach. Wielowiekowa praktyka konsumencka sprawiła, że z pokolenia na pokolenie organizmy Świnków ewoluowały, wytwarzając taką odporność na procenty, o jakiej mógł pomarzyć niejeden polski pijaczek. Legendą już obrósł przypadek Jerzego Schweinichen, który założył się z pewnym polskim szlachcicem, kto więcej wina wypije i pod stół nie padnie. Stawka zakładu wydawała się poważna: ze swej strony Jerzy postawił 1000 dukatów, a ów szlachcic - przepiękną karetę zaprzężoną w sześć wspaniałych koni. Kiedy osuszali dwudziestą butelkę i nasz zawodnik był już mocno wstawiony, Świnka rozkazał, aby przynieść drewniany ceber do pojenia koni i napełniwszy go winem wypił całą zawartość za jednym zamachem. Pod Polakiem nogi się ugięły. Nie odezwawszy się słowem wyszedł z zamku w asyście odprowadzającego go pewnym krokiem gospodarza.

Te oraz inne opowieści stworzyły mit o nieograniczonych możliwościach Świnków, w jakie zapewne niektórzy z nich uwierzyli, chełpiąc się publicznie, nieopatrznie prowokując los i sprowadzając na siebie kłopoty. Jednym z takich naiwnych był Konrad von Schweinichen, który podobno podczas suto zakrapianej uczty, będąc już mocno pijanym, oświadczył głośno, iż nawet sam diabeł nie dałby mu rady, a jeśli ma go porwać, to niech zrobi to tu i teraz. Po tych słowach rozległ się grzmot i pojawił piorun celując prosto w gospodarza ze skutkiem wiadomo jakim. Trzymany przez Świnkę kielich uległ całkowitemu stopieniu i wraz z nim został pochowany.


No cóż, alkohol robi swoje nie od dzisiaj.

Ani alkohol, ani wojny nie zniszczyły w istotny sposób zamku pod panowaniem Świnków. Ale w 1713 roku po wymarciu gałęzi rodu Świnków zarządzającej zamkiem przejmuje go rodzina. Od tego czasu zamek stoi opustoszały i niszczeje. Pół wieku później zostaje złupiony podczas wojny 7-letniej przez wojska rosyjskie.

W 1769 roku zamek na licytacji zostaje sprzedany ministrowi stanu Janowi henrykowi hrabiemu von Churswandt. W drugiej połowie XIX wieku zamek niszczy wichura, a następnie pożar. W ich i potomków ręku zamek jest do 1941 roku. Wtedy muszą przekazać go państwu. Na terenie zamku jest magazyn części do samolotów Wermachtu.

Pozostałością wspaniałej przeszłości są mury zamkowe. Ciekawy jest uścisk przyrody - kto silniejszy.

Wygląda jakby ktoś sztucznie przykleił drzewo do muru.

Co też było w tych lochach. Lubie chodzić po takich piwnicach.

Resztki dawnej świetności.

Pomimo upływu czasu - budowla nadal wygląda wspaniale i ciekawie.




Część podziemi została wyremontowana i zakonserwowana.

Na ścianach w ocalałych pomieszczeniach można zobaczyć stare malowidła. Pomimo poszukiwań niestety nie ustaliłem kiedy powstały.


Co też kryją te tajemnicze piwnice.


No cóż pora kończyć spacer po zamku. Na zakończenie należy wspomnieć o jeszcze jednej ciekawostce na "P" związanej z zamkiem [pierwszą było Pijaństwo]. A co jest druga - Prywatni właściciele. Jest to chyba jedyna budowla w Polsce, która prawie od początku [druga połowa XIII wieku] do chwili obecnej nieprzerwanie jest w prywatnych rękach. Przerwa była od 1941 roku do 1991 - ale to już były takie czasy, że o posiadaniu zamku można pomarzyć.
W 1991 roku zamek trafił w ręce prywatne. Jego właścicielem był szwedzki arystokrata Aleksander von Freyer - miał bogate plany, ale niestety nic z tego nie wyszło. W 2009 roku zamek przejął Pan Jarosław Cybulski. Znów pojawiły się wspaniałe plany - ciekawe co z nich wyjdzie.
Ale cóż na mnie już czas ruszać w dalsza wędrówkę.

Zostawiłem w dali zamek 3 lata temu, a co w nim robią nowi właściciele. No cóż trzeba powtórnie wrócić. Tylko kiedy.

Mam nadzieje, że do tego czasu słowa wiersza nie spełnia się powtórnie, gdy zamek nie miał właścicieli:



Gdy zamek Świna w murach nie miał więcej pana,

Niszczał z wolna, od czasu szarpany okrutnie,

Wilgotniał, gnił powoli. Dziś wygląda smutnie:

Zapadły się piwnice, niegdyś pełne wina.

Wszędzie ruina niedbałość, upadku przyczyna.

Ślady komnat, w których są malowań oznaki,

Deszcz zalewa, pełzają po mechach robaki (...)


B. Z. Stęczyński

sobota, 18 września 2010

Chrystus Bieszczadzki - Dolina Łopienki

Znów Kochani była mała przerwa w wędrówkach. Niestety brak czasu - przepraszam.


Dzisiaj wracam wspomnieniami do Bieszczadzkich Wędrówek. A mam co wspominać. W tym roku latem ostatecznie rozliczyłem się z Bieszczadami Wysokimi - przeszedłem brakujący odcinek z Wetliny - przez Rabią Skałę i Krzemieniec - do Ustrzyk Górnych. To jednak temat na kolejne wędrówki, tak jak wspomnienia z wędrówek po Czarnohorze i Gorganach - oj kiedyś mieliśmy tych gór trochę więcej.


Dzisiaj zapraszam do Doliny Łopienki, którą podczas którejś wędrówki nazwałem Bieszczadzkim Sanktuarium. Do powrotu do tej doliny skłonił mnie wiersz otrzymany od Pani Wiesławy Kwinto-Koczan "Chrystus Bieszczadzki". Pani ta jest autorka wiersza zamieszczonego w niedawnej wędrówce o Bieszczadzkiej Kapliczce.


Do Doliny Łopienki wracałem wielokrotnie w przeszłości o rożnych porach roku. Polubiłem to miejsce. Może niektórzy obrażą się - ale lubiłem w to miejsce [do cerkiewki] podjeżdżać autkiem i dalej ruszać na parogodzinne wędrówki "pieszkom". Dlaczego? - zapytają niektórzy ze zdziwieniem - po prostu nie lubię chodzić dwa razy ta sama drogą tego samego dnia, a tak jest w przypadku dojścia do cerkiewki. Miałem szczęście bo w tym roku nie można już podjechać autkiem - no cóż pozostaje rowerek.


Tym razem zapraszam na wiosenną wędrówkę sprzed paru lat.

Podjechałem autkiem i pierwsze kroki skierowałem do znanego wnętrza - chwila zadumy.

Tarninowe ciernie
na skroni,
białobrzoze ręce,
a w dłoni
kij sękaty
przyjaciel wędrowca.

Czas ruszać w drogę. Opuszczam cerkiew grekokatolicką p.w.św. Paraskewii Męczennicy.


Po drodze mijam mały wodospad. Lubie tutaj zatrzymać się i posłuchać szumu wody - co ona ma mi tutaj do powiedzenia - wystarczy tylko uważnie słuchać.

Czas ruszać dalej. Jakże do tej wiosenne scenerii pasują słowa wiersza Pani Wiesi.

Wyruszyłeś na szlak
ze stajenki,
zatrzymałeś wśród
pagórków Łopienki,
Chrystusie Bieszczadzki
.

Ten Wędrowiec z wiersza pilnuje doliny oraz przemierzających nią wędrowców.

Trudna droga
Cię czeka,
lecz wciąż idziesz,
szukając człowieka...
co się zgubił. Polubiłem tą scenerię i tą wspaniała atmosferę. Tutaj nie ma tłumów - tutaj można przebywać sam na sam z ........
I bieszczadzką scenerią.

Wędruję w promieniach wiosennego słońca. Podziwiam dolinę, która o tej porze roku nie jest jeszcze przysłonięta liśćmi pozwalając zagłębiać się w przestrzeń szukając duchów tych co tu kiedyś mieszkali.

Miejsce to jest spokojne w przeciwieństwie od znajdujących się w dali szczytów Wysokich Bieszczad - Wielkiej Rawki. Dolina nie przytłacza człowieka, lecz stara się go podnieść, aby mógł wędrować dalej.

Huby na drzewach wydaja się być łącznikiem pomiędzy jesienią, gdy życie kładzie się do zimowego snu, a wiosną, gdy budzi się, aby zawojować lato.

Jeszcze spojrzenie na cerkiewkę. Skąd wzięła się tutaj ta skądinąd "dziwna" murowana samotna budowla.

W dolinie tej znajdowała się kiedyś duża wieś. Na początku XVIII wieku miejscowość ta [Łopienka] była miejscem kultu maryjnego. Do cudownego obrazu Matki Boskiej Łopieńskiej - w drewnianej cerkwi - zmierzały liczne pielgrzymki. W pierwszych latach XIX wieku w miejscu drewnianej cerkwi wybudowano murowaną. Niestety przyszła wojna i mroczny okres powojenny. Wieś opustoszała - cerkiew powoli popadała w ruinę. W 1949 roku cudowny obraz wraz z ołtarzem zostają umieszczone w dawnej cerkwi w Polańczyku - gdzie są do dzisiaj. W 1972 roku konserwacje murów rozpoczyna Pan Olgierd Łotoczko. W 1982 roku rozpoczyna się remont, co pozwala, aby w 2000 roku do cerkwi wprowadzić kopię obrazu matki Boskiej.

Na zakończenie wędrówki jeszcze raz wiersz Pani Wiesi w całości:

Chrystus Bieszczadzki.



Tarninowe ciernie

na skroni,

białobrzoze ręce,

a w dłoni kij sękaty

przyjaciel wędrowca.



Wyruszyłeś na szlak

ze stajenki,

zatrzymałeś wśród

pagórków Łopienki,

Chrystusie Bieszczadzki.



Trudna droga

Cię czeka,

lecz wciąż idziesz,

szukając człowieka...

co się zgubił.



maj 2005 Wiesława Kwinto-Koczan (WUKA)

z tomiku „Nocne niebo śpiewa Aniołami”