wtorek, 26 lipca 2011

Kostrzyca_pierwsze spotkanie_cz.3

Każda wędrówka po górach ma trzy zasadnicze części, a mianowicie: wchodzenie do góry, podziwianie to co tam - na górze zastaliśmy, no i schodzenie. Najbardziej nie lubię tego ostatniego etapu. Na ogół jest mniej lub bardziej męczący. Ponadto oznacza pożegnanie z górami. Czasem na jeden dzień, a czasem na dłużej, a czasem na wieczność [jak w przypadku tych co zostają w górach na zawsze].

Kostrzyca jest nietypowa. Zejście stanowi przyjemność. Bo jak inaczej można określić wędrówkę wśród tych wspaniałych łąk.


Schodząc z tej górki myślałem o kolejnym powrocie. To miejsce ma coś w sobie. Niewiele jest miejsc w górach w których byłem trzykrotnie i wracając myślę o kolejnej wizycie.

Ale patrząc na te widoki nie można myśleć inaczej. Chyba jednak Mieczysław Orłowicz miał rację mówiąc, ze jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w Czarnohorze.

Schodząc z Kostrzycy nie widziałem już wysokich szczytów Czarnohory. Za to widać było pagórki Gór Pokucko-Bukowińskich.

Też pewnie są malownicze. Nie byłem tam jeszcze, ale mam nadzieję, że może kiedyś tam będę.

Widoki są również wspaniałe.

No i te łąki z zabłąkanymi chatkami.


I te kwiatki. Za każdym razem inna sceneria. Byłem tutaj o różnych porach roku. Chciałbym jeszcze być wiosną i jesienią, a może kiedyś zimą. Ale wtedy nie będzie kwiatków. No cóż trzeba będzie cierpliwie poczekać.





Sceneria jak z bajki. Tutaj naprawdę można odpocząć.

Jeszcze parę godzin temu wędrowałem tym grzbietem [w dali] na szczyt Połoniny Kostrzyckiej.

Teraz schodząc mijamy chatki pasterskie.

Mieszkają tutaj ludzie. Oj ciężki jest to żywot.

Oj. No i nietypowy wędrowiec. Pewnie chciał sobie trochę odpocząć.

Schodzę na dół wędrując drogami wśród łąk i płotów.



Czyż nie miło wędrować taka drogą ze wspaniałymi widokami łąk. Pomimo słoneczka nie ma upału. Zawsze znajdzie się jakiś wietrzyk, który ochłodzi. No i nie ma tego potu kapiącego z czoła przy wchodzeniu. Ale pomimo tego wole wchodzić. Z wchodzeniem wiąże się zawsze jakaś niewiadoma - co zastanę na górze, czy pogoda pozwoli i nie pokrzyżuje planów.


Na dole wieś Krzywopole. Cel wędrówki - oczekujący autobus, no i nieodłączna zupka chmielowa.


Im jesteśmy niżej, tym więcej zabudowań.


Ale nadal pozostają widoki na Górki Pokucko-Bukowińskie.........

........oraz kwiatki na łąkach.

Może to nie słup jest krzywy tylko pole - bo tak wskazuje nazwa wsi Krzywopole. Dla mnie jest to obojętne. Ważne, że wygląda to ładnie i nawet ciekawie.

No i im niżej tym więcej płotków do forsowania.



Na niektórych domkach ciekawe ozdobne wzory wykute w blasze. Nie znam ich pochodzenia, ale są ładne.


No i najważniejsza rzecz. Suszenie sianka, aby zwierzątka miały co jeść w okresie zimowym.




Nawet słupy wyglądają jakoś dziwnie. Ale nikomu to nie przeszkadza. Ważne że są.


Cel podróży coraz bliżej.

Jeszcze kawałek drogą.

Po drodze ławeczka dla zmęczonego wędrowca. Coś mi to przypomina z wcześniejszych wędrówek po Bieszczadach. Chyba trzeba będzie wrócić i przypomnieć.

Trzeba sforsować strumyk. Mostek dokonał żywota po jakimś większym deszczu. Tutaj nikt się tym nie przejmują. Jacy Ci ludzie tutaj są szczęśliwi. Sam zresztą lubię te wędrówki. Można je traktować jak ładowarkę akumulatora wyczerpanego wieczna pogonią za .....................

No i wreszcie na dole w Krzywopolu.


Zasłużony odpoczynek z zupka chmielową.

Moja pierwsza wędrówka na Kostrzycę zakończona. W ciągu roku byłem tutaj jeszcze dwa razy. Kiedy kolejny - czas pokaże. Pierwszy krok został zrobiony.

W tym roku po górach ukraińskich wędrowałem już dwa razy - będę jeszcze parę razy. A więc wątek kresowy pojawi się jeszcze nie raz i nie zawsze związany z górami. I tylko jedno jest dziwne - chodzą tam tylko zapaleńcy i lekko zakręceni. Nie sa one tak medialne jak Chorwacja, Włochy i inne miejsca, gdzie wędruje większość rodaków. Jakbyśmy odwrócili się od kresów i zapomnieli, że tam są nasze korzenie.

No cóż kochani teraz nastąpi parotygodniowa przerwa w wędrówkach na blogu. Wyjeżdżam na kresy - oczywiście z aparatem fotograficznym i w góry i nie tylko.

Może za dwa tygodnie - w przerwie - zdążę zamieścić nietypową wędrówkę.

czwartek, 21 lipca 2011

Kostrzyca_pierwsze spotkanie_cz.2

Dwa tygodnie temu wchodziliśmy na Połoninę Kostrzycy. Jest to niewielkie wzniesienie w Górach Czarnohory. Najwyższe wzniesienie pasma Kostrzyca ma 1586 m n.p.m. Podobno z tej połoniny roztacza się najwspanialszy widok na główne pasmo Czarnohory z jej najwyższym szczytem Howerla i paroma innymi dwutysięcznikami. Tak przynajmniej twierdził Mieczysław Orłowicz.

Widok jest rzeczywiście wspaniały.

W dali widać Howerlę - o której pisałem w poprzednich wędrówkach. Widać również [we mgle po prawej stronie] szczyt Petrosa na którym byłem parę tygodni temu.

Widok wspaniały. Uroku dodają chmury burzowe przesuwające się nad dwutysięcznikami.

Odpoczynek na połoninie jest cudowny. Można siedzieć godzinami i podziwiać ten wspaniały spektakl z górami i chmurami w rolach głównych.

Nawet Howerla wygląda sympatyczniej niż podczas wchodzenia na nią.

Parę dni przed wejściem na Połoninę Kostrzycy widoczną ścieżką wczłapywałem się na Howerlę.

Jeszcze ostatnie spojrzenia.


Trzeba ruszać dalej.

Wędrówka Połoniną Kostrzycy jest cudowna. Nawet pokonywanie ogrodzeń ma swój niepowtarzalny urok.
Wspaniałe widoki działają odprężająco. Są nagrodą za pot wylany podczas wchodzenia. Tutaj można odpocząć od codziennej rzeczywistości.

Polubiłem to miejsce od pierwszego razu. Byłem tutaj już trzy razy i tegoroczny trzeci pobyt na pewno nie był ostatnim.

Wspaniały widok na całe główne pasmo Gór Czarnohory. Tym widokiem zachwycał się pewnie Mieczysław Orłowicz. Ja również.

Gdzieś w dali jest cel wędrówki.

Niepewna pogoda dodawała uroku wędrówce. Te góry maja w sobie coś niepowtarzalnego i tajemniczego. Rok temu zobaczyłem je pierwszy raz i ............... chyba nie ostatni. Przynajmniej mam taką nadzieję.


Niezależnie od miejsca prawie zawsze widać dominujący wierzchołek Howerli. Z tego miejsca ta Baba wygląda nawet sympatycznie. Natomiast jak trzeba na nią podchodzić jest zdecydowanie mniej sympatyczna, a wręcz antypatyczna. Przepraszam Panie.

Wędrujemy wąską ścieżka wijącą się po połoninie.

Po drodze mijamy stare chatki pasterskie. Stoją opustoszałe. Kiedyś dawały schronienie pasterzom, a dzisiaj ich żywot powoli dobiega końca.


Czasami można napotkać oznakowanie szlaku turystycznego. Jednak korzystanie z niego wymaga ograniczonego zaufania. Tak jak do wszystkiego, co jest w dzikich górach dodając im jednocześnie uroku. My na szczęście mieliśmy Saszę [przewodnika], który prowadził nas po bezdrożach, a więc nie groziły nam żadne niemiłe niespodzianki.


Uwielbiam góry w scenerii chmur - dekoracja na scenie zmienia się co chwilę.







W pewnej chwili spektakl został przerwany przez inny widok. Jakże naturalny dla tego regionu - przecież to Huculszczyzna, a dla Hucuła koń jest najważniejszy. Bez niego życie w tym terenie byłoby niemożliwe. Jest on największym przyjacielem Hucuła.

Na polanie natrafiliśmy na końska rodzinkę.

No i nie tylko.



Co za wspaniały widok. Konie na tle gór.




Góry i ............

konie. Co za wspaniały widok. W tym miejscu nawet te ciężko pracujące zwierzęta wydają się być szczęśliwe.
Ale połoniny to również kwiatki. Może tutaj jest ich mniej, ale są.

Powoli czas pożegnać sympatyczne koniki i rozpocząć wędrówkę do doliny, gdzie oczekuje autobus.
Jeszcze ostatnie spojrzenie. No może niezupełnie. Miesiąc później znów byłem w tym cudownym miejscu.

No i rozpoczyna się wędrówka na dół. Nie lubię tego schodzenia. Zawsze wolę podchodzić.


Wreszcie kawałek płaskiego.

No i widać kawałek świata.

Wędrówka Połoniną zakończona, ale do celu wędrówki był jeszcze kawałek drogi. Nie mniej ciekawy niż pobyt na połoninie. Ale o tym podczas kolejnej wyprawy za tydzień, a może za parę dni.