niedziela, 20 grudnia 2009

Nadużańskie Wspomnienia - MOST

Dzisiaj po przerwie kontynuuję Nadbużańską Wędrówkę. Dzisiaj jest ona nietypowa. Pomimo, że jesteśmy nad Bugiem, nie zobaczymy tej rzeki.

Jeżdżąc na wschód Polski często przejeżdżam przez Małkinię - małą miejscowość położoną nad Bugiem. Osobliwością tej miejscowości jest - a właściwie był - most na rzece Bug. Przechodzi przez niego droga krajowa do Siedlec, a właściwie nie przechodzi. Przekonacie się o tym za chwilę.

Dojeżdżamy do mostu. Po lewej stronie semafor na nieczynnej już od lat linii kolejowej. Takie semafory [czynne] można spotkać na używanej przez parowozy linii kolejowej Poznań - Wolsztyn. Ale o tym podczas następnych wędrówek.

Dojeżdżamy do mostu. Pierwsza weryfikacja samochodu [czy nie jest zbyt szeroki] oraz kierowcy [czy przeciśnie się autkiem przez tą osobliwa bramkę].

Trzeba mieć mocne nerwy. Rezerwa przestrzeni przy dużym autku osobowym po około 10 cm z każdej strony. Na szczęście na wysokości lusterek prześwit jest większy i nie trzeba ich składać, co znacznie ułatwia przejazd.

Przypominam, że jest to droga krajowa oznaczona w atlasach na czerwono.

No wreszcie - pierwsza bramka zaliczona.

Podjeżdżamy do mostu. Kolejna niespodzianka.
Most ma nawierzchnię - delikatnie określając - niezbyt równą i wytrzymałą. Przynajmniej jeśli chodzi o autko. Służy jednocześnie do przeprawy pociągów i samochodów - oczywiście tych, które przejechały przez bramkę.
Sygnalizacja świetlna steruje ruchem pociągów i samochodów. Nie chciałbym spotkać się z pociągiem na tym mostku. Mnie ta wątpliwa przyjemność ominęła, ale podobno takie sytuacje nie należały do rzadkości.

Przejechałem po tym mostku parę lat temu. Zdjęcia robiłem w 2005 roku.

Niestety jest to już czas przeszły dokonany - zatrzymany w kadrze. Od paru lat droga dojazdowa do mostku jest zamknięta i pewnie mostek został już rozebrany. Pozostał tylko w mojej pamięci i na zdjęciach.

sobota, 5 grudnia 2009

TATUŃCIO - pierwsze i ostatnie wędrówki

Wielu z was oglądając moje wędrówki zastanawia się gdzie był ich początek.

Zaczęło się ponad pół wieku temu. Mając trzy latka byłem zima na wakacjach z Rodzicami w schronisku Samotnia w Karkonoszach. Podobno stanowiłem atrakcję schroniska. Wtedy takie wyjazdy z dziećmi stanowiły wielkie wyzwanie dla rodziców.

Później wielokrotnie wędrowałem z Ojcem.
Pamiętam pierwsze Tatrzańskie wędrówki - wakacyjno-wczasowe i te dłuższe jak na Rajdzie Szlakami Kurierów Tatrzańskich.

Mama lubiła wygrzewać się na plaży nad morzem. Ja tego miejsca nie cierpiałem - zostało to do dzisiaj. Na plaży byłem nieznośnym dzieciakiem. I wtedy z Ojcem wędrowałem po okolicy.

Później wędrowałem w czasach studenckich w gronie znajomych.

A jeszcze później z własnymi dziećmi. Zresztą czasami wędrujemy razem również obecnie - bo takich wariatów jak ja jest coraz mniej. Są to jedyne osoby które wytrzymują moje tempo - a właściwie to ja wytrzymuję ich. No może nie zawsze i niezupełnie, ale nie jestem kotwicą. Niestety rówieśnicy wysiadają przy mnie i w zasadzie jestem skazany na samotne wędrówki lub z młodszymi. A więc nie jest ze mną jeszcze tak źle i nie jestem stary.

Niestety czas płynie nieubłaganie. Tacie przybywało lat i wymagał coraz większej opieki, co wiązało się ze zmianą miejsca zamieszkania Taty.

Od tego czasu - a upłynęło już prawie półtora roku - co tydzień odbywałem małe wędrówki do Ojca i z Ojcem. Najpierw kilkadziesiąt kilometrów autkiem, a potem spacerek z Tatuńciem.

Tatuńcio był słaby i nie mógł już chodzić na długie spacery - jak kiedyś. Również niewiele mówił. Ale wspólny spacerek - czasem nawet kilkaset metrów stanowił dla niego przyjemność.

Podczas tych spacerków nie mogłem gnać - jak to mam w zwyczaju.
Powolutku szliśmy - krok za krokiem.

Ten spokój pozwalał mi wyłączyć się z codziennego gnania i spojrzeć na otoczenie.

Miejscem naszych cotygodniowych spacerków było małe śródleśne jeziorko w okolicach Chodzieży.

Nad jeziorkiem są ławeczki na których Tatuńcio odpoczywał, a ja szukałem miejsc do zrobienia zdjęć.
Tata odpoczywając często patrzył na jeziorko. Potem udawaliśmy się w dalszą wędrówkę.

Znów chwila odpoczynku z widokiem na jeziorko.

Nad jeziorem rosły stare drzewa - po niektórych zostały już tylko pnie.

I znów pomarszczona tafla jeziora. O każdej porze dnia i porze roku wygląda inaczej.

Podejście, które stanowiło problem dla Taty, a kiedyś przecież chodziliśmy razem po górach.

I znów ławeczka. odpoczynek - chwila rozmowy. A właściwie to był mój monolog do Taty.

Podczas tych odpoczynków zdawałem relację z minionego tygodnia - również moich dłuższych wędrówek.
Nie wiem czy Tata coś z tego rozumiał. Ale słuchał. A ja miałem komu opowiadać.

Złamane drzewo - tak jak stary człowiek.



Uwielbiałem te wędrówki. Niby te same miejsca, ale zawsze inaczej je odbierałem.

Tutaj można przejrzeć się dwa razy w tej samej wodzie. Jakby czas zatrzymał się. Ten najbardziej deficytowy artykuł naszych czasów. Tutaj odpoczywałem po całotygodniowej gonitwie - zatrzymaj się na chwilę i pomyśl po co żyjesz.

I te konary drzew chcące dotrzeć do nieba.

I ta kora na drzewie - jak skóra starego człowieka pod którą tetni życie.

Nieodłącznym elementem każdej wędrówki był obiadek z Tatą w barku "U Jasia" rozpoczynany herbatka z cytrynką.
I żelazny Tatuńciowy jadłospis - grochówka albo flaczki oraz pierogi lub rybka. Tata nie cierpiał jarzynek i surówek.

Ileż to czasu spędziliśmy na tej ławeczce.

I ta altanka, która nieraz chroniła nas przed deszczem. Pogoda nie była przeszkodą w naszych wędrówkach.

Czasami podziwialiśmy kwiatki. Symbole nadchodzącej jesieni.

I drogi przykryte jesiennym dywanem.

Czasem spacery kończyły się późno.

Słonce powoli chyliło się ku zachodowi.

Nie zawsze była słoneczna pogoda. Czasem spacerowaliśmy w jesiennej mgle.

Wiosna tego roku.

Ławeczka czeka.Przyroda budzi się do życia.

Ptaki zakładają gniazda.

Trawa zielenieje.
Drzewa zakładają nowe odzienie.

Jezioro zaczyna tętnic życiem.

A TATUŃCIO patrzy w dal. Pewnie myśli o swojej ukochanej, którą pożegnał wiele lat temu. Zawsze do nie tęsknił.

Na początku listopada ostatni raz byłem na spacerku z Tatuńciem. Nad jezioro już nie dojechaliśmy. Byliśmy jedynie na obiadku "U Jasia" - nie myślałem, że będzie to ostatni nasz wspólny obiadek w tym miejscu.

Dnia 1 grudnia 2009 roku TATUŃCIO poszedł na swoją ostatnia wędrówkę do Swojej Ukochanej.

A mnie pozostały tylko wspomnienia - nadjeziorne ścieżki i ławeczki oraz "Bar U Jasia" ...........

Rozstania mają miejsce w naszym życiu.
Są jednak chwilą, z którą musimy się rozstać,
tak jak przyroda rozstaje się z jesienią,
aby kiedyś znów powitać wiosnę.

Żegnaj TATUŃCIO.

sobota, 28 listopada 2009

Nabużańskie wspomnienia - chwila ciszy

Witam, zapraszam na ciąg dalszy nadbużańskiej wędrówki rozpoczętej dwa tygodnie temu. Podczas poprzedniej wędrówki spotkaliśmy się z parą łabędzi zakładającej swój letni domek. Potem ruszyłem dalej po nadbużańskich rozlewiskach.

No cóż drogi w tym terenie są błotniste a często przechodzą przez wodę. szczególnie wiosną, gdy poziom rzeki jest wysoki. Przekonałem się o tym na własnej skórze, gdy nadeszła pora powrotu do domu.

Jadąc rowerkiem po tych terenach można podziwiać wspaniałe krajobrazy.
Są spokojne i wprawiają w nastrój zadumy.


Poziom rzeki był wysoki - właściwie cała wędrówka polegała na poszukiwaniu drogi którą można byłoby poruszać się w miarę na sucho.

Dokąd prowadzi ta droga. Nie wiadomo. Za parę godzin poszukiwałem jej, aby dotrzeć do domku.

No i wspaniała rzeka - chwila zadumy nad upływającym czasem.

Patrząc na nurt rzeki przypomina mi się piosenka rajdowa z czasów studenckich wędrówek.

Wieczorem późnym wieczorem,
Panny wychodzą nad wodę
nad rzeka nachylają twarze,
Coś do niej szepcą, o czymś marzą.

I refren.
Rzeki to idące drogi,
A łodzie - wędrowcy tych dróg.
Dwa razy w tej samej wodzie,
Nie przejrzy się człowiek i duch.

I ta cisza. Lubie czasami - tak zatrzymać się i pomyśleć. A nad Bugiem jest wspaniale. Przez pół dnia wędrówki tylko woda i napotkane zwierzęta.

No cóż. Pora jechać dalej. Znowu motyw do myślenia - gdzie zaprowadzi mnie ta droga?

Na kolejną nadbużańską łąkę.

No cóż trzeba cofać się. Dalej już nie można jechać. I na trym polega urok wędrówek dolina Bugu. Nigdy nie wiadomo, czy drogą pojedzie się dalej, czy też trzeba będzie się cofać, bo na drodze pojawi się woda i to pomimo tego, że parę miesięcy temu jechałem tędy.
Ale nagrodą za trud są wspaniałe widoki rozlewisk. W czasie, gdy wędrowałem - początek kwietnia - poziom rzeki był wysoki i cześć łąk zalana.

Znów trzeba cofać się.

Gdzie jechać dalej? Wszędzie woda.

No wreszcie kawałek "suchego asfaltu".

Ale nie za długo. Wspaniałe jest to "królestwo wody" wśród którego trzeba szukać drogi przejezdnej dla mojego pojazdu.


Latem po tych łąkach jeździłem rowerkiem, a teraz.........

No cóż, ale nie było takich widoków.

Dzień zaczął chylić się ku zachodowi.
Trzeba zacząć szukać drogi powrotnej do domu.
Nie ma nikogo - kraina wody i ciszy.
Nie ma drogowskazów.
Trzeba liczyć tylko na siebie.
Ale o tym podczas następnej Nadbużańskiej Wędrówki.