piątek, 28 października 2011

Spotkanie z Aniołami

Wędrując po górach oprócz wspaniałych widoków spotykam stare cmentarze, przydrożne kapliczki, miejsca, w których kiedyś mieszkali ludzie, a dzisiaj panuje pustka. Ludzi tych już nie ma - jeszcze jest to co pozostawili po sobie, lub pozostało po nich, i przestrzenie, po których wędrują ich duchy

Bosonogie Anioły

W Zaduszkowy dzień wspominam tych, którzy już zakończyli ziemską wędrówkę. Tych bliskich, z którymi spędziłem część życia - uczyli mnie wędrowania i patrzenia na świat - i Tych, o których niewiele wiem spotykając ich mogiły podczas wędrówek po górskich bezdrożach. Wspominam zwykłych wędrowców, którzy pewnego dnia zdjęli buty, aby dołączyć do grona Bosonogich Aniołów i tych którzy walczyli o wolną Polskę, a ich bezimienne mogiły spotykam na trasie mojej ziemskiej wędrówki.

Zapraszam na wędrówkę z Bosonogimi Aniołami.


A kiedy już się odcieleśnię
i butów mi nie będzie trzeba,

to na bosaka powędruję,
by na Bieszczady spojrzeć z nieba.
A może spotkam tam Anioły,
też bosonogie, tak jak ja,
co z plecakami zamiast skrzydeł,
są przezroczyste niby mgła.
Zanim do Piotra drzwi zapukamy,
nim nam uczynki zważą tam,
wędrówki swoje powspominamy
za które,Panie,odpuść nam
A kiedy już się odcieleśnię,
niczego mi nie będzie trzeba,

więc lekko będzie mi wędrować,
po szlakach Wysokiego Nieba.


Tam z Aniołami,które będą,
też całkiem lekkie,tak jak ja,


przy ogniu jeszcze raz zaśpiewamy,
nim rozpłyniemy się jak mgła.


Zanim do Piotra drzwi zapukamy,
nim nam uczynki zważą tam,


wędrówki swoje powspominamy,
za które,Panie, odpuść nam


Po zakończeniu wędrówki lubię siąść na ławeczce i powspominać nie tylko dzień, który minął, ale i dni przeszłe. Lubie patrzeć na góry i myśleć o przyszłości - jaka ona będzie - pomyśleć o spotkaniu z Aniołami, z Bieszczadzkim Bacą z Doliny Łopienki.

Lubię popatrzeć w przestrzeń, która w górach nigdy się nie kończy.
Lubie patrzeć na chmury - jak na scena o zmiennej niepowtarzającej się dekoracji, lubię powspominać wędrówki z Aniołami .....

Lubie popatrzeć w samotności na górską przestrzeń i na Słońce. Przypomina ono nasze życie. Wschód Słońca to radosne narodziny.

A zachód oznacza zadumę na mijającym dniem i oczekiwanie na spotkanie z Bieszczadzkim Bacą i Aniołami - i tymi Bieszczadzkimi i tymi Bosonogimi.


Dziękuję Pani Wiesławie Kwinto-Koczan za udostępnienie i zgodę na wykorzystanie wiersza Bosonogi Anioły.

niedziela, 16 października 2011

2011-10-16_Jesienna wędrówka_Rok temu

Do tej pory jesienne wędrówki odbywałem głównie po polskich górach. W zeszłym roku - wiosną - pierwszy raz pojechałem w Karpaty Ukraińskie - no zaczęło się. Były jeszcze dwa kolejne wyjazdy. Sezon górski - no może niezupełnie - żegnałem wędrując jesienią szlakami Zakarpacia.

Górskie wycieczki na Ukrainę mają w sobie coś z tajemniczości. Wyjazd ma miejsce wieczorem - praktycznie po ciemku. Tym razem o 23.00. Jazda autobusem przez całą noc. Świt obserwujemy z okien autobusu. Czasem jest to wschód słońca, a czasem zachmurzone niebo - jak to było tym razem.

Po około 9 godzinach jazdy, a więc około 9.00 rano zajechaliśmy nad wodospad w Kamionce. Z przyjemnością wychodzimy rozprostować kości.


Widać niemrawe barwy jesieni........

......... jednak o słoneczku można raczej pomarzyć.

Szaro i mokro.

No cóż trzeba przekąsić coś na śniadanko i przebierać do dalszej wędrówki.

Jeszcze ostatnie spojrzenia na wodospad. Oj dużo wody, a to znaczy, że w górach - ech, lepiej nie myśleć. Może nie będzie tak źle.

Najdziwniejsze, że nikt nie narzeka na pogodę. Po chwili wszyscy najedzeni i przebrani gotowi są do wędrówki.

Oczywiście w przeciwnym kierunku niż płynąca woda.

No i ostatecznie opuszczamy cieplutki autobusik.

Przechodzimy przez wieś Kamionka. Na początku wsi obelisk poświęcony mieszkańcom Kamionki poległym w walkach o wolność Ukrainy w latach 1940 - 1950.

Idąc przez wieś przenosimy się w inny świat - świat spokoju. Lubie te uśpione ukraińskie wsie - jakby z minionej epoki - tutaj nawet w deszczowa pogodę człowiek odpoczywa.

Mijamy cerkiew - trochę za nowa jak na otoczenie.

Ale dalej znów wszystko wraca do normy. Gdyby nie ten deszcz to byłoby nawet ładnie.

Powoli pniemy się do góry.


Oj - pogoda trochę poprawia się - coś widać. Od razu lżej idzie się.



To były tylko złudzenia. Powoli widać deszczową jesień. Żeby choć nie padało.

Idziemy coraz wyżej i wyżej.

Mówimy o deszczu, a to co...................

No tak zaczął padać śnieg. Pomimo wszystko jest on przyjemniejszy od deszczu - przynajmniej można go strząsnąć i nie moczy tak jak deszcz.

Śniegu coraz więcej. Idziemy gęsiego wydeptując ścieżkę.

Jesień przeplata się zimą. Tak jak to w górach o tej porze roku.

Wyglądamy jak kolumna przemytników - no może trochę za bardzo kolorowa.

Im wyżej, tym więcej śniegu. Jeszcze wczoraj w Polsce grzało mnie słoneczko.

Niejeden zapytałby się jaka w takiej wędrówce przyjemność. Dla naszej grupki odpowiedź jest prosta - lubimy góry niezależnie od pogody.
A żeby było jeszcze weselej to za tą przyjemność zapłaciłem.


Wreszcie jesteśmy na szczycie Łopaty. Widoczny obelisk upamietnia rozbicie oddziału niemiecko-węgierskiego przez oddział UPA w lipcu 1944 roku.

Dalsza wędrówka w zimowej scenerii.

Śniegu coraz więcej. Ale fajna tajemnicza sceneria.

Kolorowy orszak.

Jeszcze trochę tej zimy.





Niestety, jak to bywa w górach, po wejściu trzeba zejść. No i zaczyna się zabawa. Przydałyby się saneczki - zejście byłoby zdecydowanie szybsze.

Ale zejście to nie wszystko. Teraz znów mamy jesień i strumyk pełen wody. Należy go sforsować.
Każdy to robi swoja wypróbowaną metodą.

Ważne, aby była skuteczna. Trzeba znaleźć się na drugim brzegu.

Wspaniała jesienna sceneria leśna.

No i wreszcie normalna jesienna droga.

Przynajmniej można zapomnieć o zimie.


Przynajmniej na razie.

Tej rzeczki nie musimy już forsować wpław.


Ani tej.


Doszliśmy do miejscowości Skole. Jeszcze spojrzenie za siebie na pasmo, które forsowaliśmy.

I już jesteśmy na końcu długiej podróży. Bądź co bądź jednym ciągiem wędrowaliśmy z Rzeszowa przez ponad 16 godzin.

"Sława Ukrainie - Sława Bohaterom" - pomnik w Skolu.

No i wreszcie w ciepłym i suchym autobusiku jedziemy na kolacyjkę i nocleg.

Jeszcze trzy dni wędrowałem po jesiennym Zakarpaciu. Pogoda już była znacznie lepsza i widoki ładniejsze. Choć od śniegu już nie można było uciec - przynajmniej na szczytach.

W tym roku trasę tą pokonałem latem - jakże inna ona była, ale o tym za jakiś czas.