sobota, 25 lutego 2012

Kamienna Budowla

Witajcie - znów opuściłem się i była przerwa. No cóż - może ktoś mi sprzeda trochę czasu - obiecuję, że wykorzystam go na pisanie wspomnień z wędrówek.

Jak już kiedyś wspominałem - jeżdżąc w sprawach zawodowych staram się połączyć przyjemne z pożytecznym. I tak też było tym razem. Jadąc przez Lwówek Śląski zobaczyłem skałki i o dziwo prawie pusty parking na samochody. Zrobiłem sobie krótki spacerek. Na początek rozgrzewka - wejście po schodkach pod górkę.

Ale ładne skałki - to Szwajcaria Lwówecka.

Szwajcaria Lwówecka jest najwyższym zgrupowaniem form piaskowcowych w Sudetach - oczywiście poza Górami Stołowymi. Skaliste ściany wznoszą się nawet ponad 20 m od poziomu parkingu na którym zostawiłem autko. Grupa skałek jest niewielka - ma około 200 m długości.

Z góry roztacza się panorama na Ziemię Lwówecką, a właściwie dolinę potoku Srebrnego - dopływ Bobru.

Poprzez Szwajcarię prowadzi ścieżka przystosowana dla takich co chcą zatrzymać się na chwilę, aby odpocząć od jazdy autkiem. Po prostu dla takich jak ja. No cóż, wolałbym więcej pochodzić, ale czas goni.

Trochę spacerku - i panorama z innego poziomu.


Nieodłącznym atrybutem panoramy są skałki. Tym razem widziane z góry.



Parę minut temu wędrowałem gdzieś na dole.

Szwajcaria Lwówecka była rezerwatem przed II wojną światową............

po wojnie ochrona rezerwatowa nie była kontynuowana.

Obecnie zespół skałek jest na terenie Parku Krajobrazowego Doliny Bobru.

A gdzie te skałki - czyżby już zginęły - nie to najwyższe miejsce i skałek nie widać.

Powoli czas schodzić na dół. Po drodze można podziwiać kwiatki.........

.............i skałki na których byłem przed chwilą.

Już jestem na dole - koniec spacerku - niestety wsiadam w autko i dalsza jazda, a pochodziłbym sobie po górkach.



niedziela, 5 lutego 2012

Świeta Góra - jakies fatum

Grabarka - Święta Góra - tym czym dla rzymsko-katolików w Polsce jest Jasna Góra tym dla prawosławnych jest Święta Góra koło Grabarki. Byłem w tym miejscu parę razy i za każdym razem robi na mnie wrażenie atmosfera związana z tym miejscem.

Niestety w przypadku robienia zdjęć w miejscu tym występuje jakieś fatum. O tym za chwilę. Najpierw parę informacji historycznych.

Początek kultu religijnego w tym miejscu sięga pierwszych lat XVIII wieku - wtedy istniała cerkiew greko-katolicka. W lipcu 1710 roku w pobliskich Siemiatyczach wybucha epidemia cholery. Ludzie uciekali i kryli się w okolicznych lasach.

Według legendy, w tym okresie jeden z mieszkańców Siemiatycz miał objawienie, że jedynym ratunkiem jest udanie się z krzyżem na Górę Grabarkę. Opowiedział swój sen parochowi miejscowej parafii unickiej ks. Pawłowi Smoleńskiemu, który uznał ten sen za objawienie Boże i zaprowadził ludność miasta na wzgórze, spod którego wypływał strumień. Uciekinierzy, którzy napili się wody ze strumienia ocaleli. Legenda mówi, że po tym wydarzeniu nikt więcej nie zmarł w wyniku choroby. W tym samym roku ludzie ocaleni z zarazy wznieśli na górze drewnianą kaplicę jako podziękowanie za życie [według Wikipedii].

Krótko po epidemii na Górze powstaje kaplica i ośrodek kultu, którego inicjatorem był unicki metropolita kijowski i opat supraski Leon Kiszka. W dniu 1 lipca 1717 roku odbyło się pierwsze nabożeństwo.

Po rozbiorach na mocy pokoju w Tylży [1807] tereny te przechodzą pod zabór rosyjski i cerkiew z rąk unitów przechodzi w ręce prawosławnych. Obiekt podupada w ruinę.

W roku 1884 ma miejsce remont i odbudowa. W czasie wojen światowych obiekt nie ulega zniszczeniu.

W 1947 roku powstaje tutaj - jedyny w Polsce - żeński klasztor prawosławny p.w. św. Marty i Marii, który istnieje do dnia dzisiejszego.

Jak już wspomniałem prędzej w miejscu tym byłem parokrotnie.

Pierwszy raz w roku 1985 będą na wakacjach w pobliskich Serpelicach. To była rodzinna wyprawa z dwójką małych dzieci. Nie miałem wtedy samochodu. Najpierw trzeba było dotrzeć autobusem do stacji PKP Sarnaki. Potem jazda do stacji kolejowej Siemiatycze. Dalej już piechotką polnymi drogami pchając lub ciągnąc wózek z dziećmi. Korzystaliśmy równie z furmankowych podjazdów - po prosto furmanko-stop. Wtedy nie było asfaltowej drogi jak dzisiaj. Gdy już dotarliśmy, miejsce robiło niesamowite wrażenie - w głuszy leśnej na wzgórzu las krzyży, a wśród niego urocza cerkiew. Niestety miejscowi [na terenie była oaza prawosławna] nie patrzyli na nas [pomimo dwójki małych dzieci] łaskawym okiem. Takie to były czasy. Nie miałem wtedy aparatu fotograficznego, a szkoda.

Drugi raz na Grabarkę trafiłem w lipcu 2004 roku. Niestety nici ze zdjęć. Po paru zdjęciach skończyły się baterie. W stosunku do pierwszego pobytu zaszły istotne zmiany. W lipcu 1990 roku cerkiew została podpalona i prawie doszczętnie spłonęła. Była odbudowana - ale to już nie to co było. Na dodatek wzgórze otoczono strasznym kamiennym płotem, a kiedyś był drewniany płotek. No i droga - zamiast polnej asfaltowa. No cóż cywilizacja. Jedno jednak uległo zmianie - życzliwszy stosunek do ludzi - nazwijmy to, że z zewnątrz. Można było porozmawiać z batiuszką i dowiedzieć się więcej o tym miejscu u źródła.

Trzeci raz trafiłem w sierpniu 2008 roku. Parę dni przed głównym odpustem - Świętem Przemienienia Pańskiego. Na Święta Górę wędrowały liczne grupy pielgrzymów. Niestety posiadany sprzęt fotograficzny nie pozwalał na robienie zdjęć bez zamieszania i ingerencji w uroczystości. No cóż trzeba uszanować wiarę innych.

U podnóża Świętej Góry źródełko o którym wspomina legenda. Niestety kiedyś było to leśne źródełko, a teraz obudowane. Ach ta cywilizacja - czasem nie lubię jej. Przy nim pielgrzymi - podobno woda ma moc uzdrawiania.

Od źródełka na górę do cerkwi p.w. Przemienienia Pańskiego prowadzą szerokie schody.


Po drodze zwraca uwagę las krzyży - podobno ponad 10.000. Przynoszą je pielgrzymi - w podziękowaniu za otrzymane łaski zdrowia i z prośba o zdrowie.

No i sama cerkiew p.w. Przemienienia Pańskiego.


Pomimo, ze byłem dzień przed głównymi uroczystościami - wyczuwało się atmosferę czegoś co niebawem będzie, czegoś tajemniczego.


Niesamowite wrażenie robi las krzyży. Przypomina on nasze życie, a właściwie społeczeństwo. Są nowe właśnie przyniesione przez pielgrzymów oraz stare, które chylą się ku upadkowi - przyniesione wiele lat temu. Ale nie ma obawy, że ich ubędzie, zastępują je nowe.




Na Górze jest również cmentarz ze starymi nagrobkami. Obok starego nagrobka znalazłem krzyż z tabliczką "Jego Eminencja Metropolita Bazyli - zm.11.III.1998". Nie wiem skąd ten krzyż wziął się w tym miejscu, gdyż Metropolita Polskiego Prawosławnego Kościoła Autokefalicznego jest pochowany na cmentarzu na Woli w Warszawie.


Oto fragment nowego ogrodzenia - po prostu wygląda straszenie w tym miejscu.

Jeszcze ostatnie spojrzenie i czas ruszać dalej.

Robiąc zdjęcia starałem się nie ingerować w świąteczny nastrój i prywatność pielgrzymów. Wtedy nie miałem odpowiednich obiektywów jak teraz.


Kolejny raz pojawiłem się na Świętej Górze rok temu 11 lutego 2011 roku. Przyjechałem wieczorkiem, kiedy było już szaro. Jakże inna sceneria.

Cisza - nikogo nie było.

Idę znajomą "ścieżką" po schodach. W tej scenerii krzyże przypominają tych co odeszli. Jakby ich spotkanie.

O, zapaliło się oświetlenie cerkwi.




Drzwi do cerkwi. Była informacja, że o 17.oo będzie nabożeństwo. Myślałem, że poczekam chwile i zostaną otwarte. Niestety przed 17.oo przyszła zakonnica i uruchomiła dzwony na wieży. Ich bicie było przejmujące - nie zakłócał go żaden odgłos cywilizacji i otoczenia.

A nabożeństwo było, lecz w cerkwi klasztornej. Nie znam miejscowych zwyczajów - może następnym razem. No cóż jeszcze trochę pospacerowałem.



Kamień upamiętniający sześćdziesięciolecie żeńskiego klasztoru prawosławnego pod wezwaniem świętych Marty i Marii.


Powoli czas jechać dalej. Jeszcze spojrzenie na krzyże. Jakże inaczej wyglądające niż podczas letniego pobytu. Nastrój również bardziej tajemniczy. To miejsce ma coś w sobie.






Docenił to malarz Grabarki - Jerzy Duda-Gracz, który był tutaj parę razy.

Nie wiem kiedy będę tutaj kolejny raz i ponownie poczuję klimat tego miejsca. Pożyjemy i zobaczymy.