czwartek, 2 listopada 2017

Zaduszki pod Osterwą

Wędrując po górach często spotykam krzyże upamiętniające miejsca ludzkich tragedii jakie rozegrały się w miejscu ich postawienia. Przyczyny są różne - zależne i niezależne od tych których upamiętniają. Mnie najbardziej bolą sytuacje, gdy ktoś stracił życia ratując innych, którzy nie uszanowali mocy górskiego Ducha. A takich jest wieku.

No cóż. Góry są piękne, ale zarazem brutalne i bezwzględne szczególnie w stosunku do tych co ich nie szanują.

Dużo chodzę po górach. Parę razy wycofywałem się z zaplanowanej trasy. Nie chce, aby ktoś narażał życie poprzez moja brawurę i nieuwagę.

Ludzie giną we wszystkich górach. Góry nie wybierają swoich ofiar, częściej one nieświadomie wybierają miejsce rozstania się z tym światem.

W Tatrach Wysokich po stronie słowackiej jest miejsce upamiętniające tych o który góry upomniały się. Dlaczego???????? - to ich tajemnica. 

Jest to symboliczny Cmentarz pod Osterwą. Trafiłem tam dwa lata temu. Dla mnie to miejsce zrobiło niesamowite wrażenie. Można tam symbolicznie spotkać prawie wszystkich związanych z górami - nie tylko Tatrami. Tych, o których góry upomniały się. Tych co zginęli podczas wypraw we wszystkie góry świata. Tych co wzywali pomocy i tych co ich próbowali ratować - dla mnie ta sytuacja jest najbardziej bolesna.

Chciałbym dzisiaj zaprosić na Zaduszkową wędrówkę po tym miejscu. Szczególnie jest mi bliskie motto tego miejsca: ” Mŕtvym na pamiatku, živým pre výstrahu (Umarłym na pamiątkę, żyjącym ku przestrodze)”.

Na Popradzkiej Polanie jest rozgałęzienie szlaku. Prosto asfaltową drogą do Popradzkiego Jeziora. Na prawo ścieżka do miejsca zadumy. Niewielu idzie ta ścieżką - może dobrze, a zarazem źle. Może niektórzy zrozumieliby w tym miejscu istotę gór, aby w przyszłości nie narażać życia ratowników górskich i nie tylko.

Pomysłodawcą i założycielem Cmentarza był czeski taternik i malarz Otakar Štáfl. Projekt tego miejsca powstał już w 1922 r., natomiast otwarto go w sierpniu 1940 roku. Pierwotnym celem twórcy było zgromadzenie tablic rozsianych po Tatrach, ustawianych przez bliskich osób, które poniosły śmierć w górach. Później dołączano tam nowe; aktualnie znajduje się tam ponad 300 tablic upamiętniających ponad 400 osób.

Wśród nich można spotkać nazwiska polskie. Tablice upamiętniają m.in. Klemensa Bachledę, Mieczysława Karłowicza, Wiesława Stanisławskiego, Witolda Wojnara, Tadeusza Strumiłłę, Jana Długosza, braci Jerzego i Wojciecha Biedermanów, a także ratowników TOPR Janusza Kubicę i Stanisława Mateję Torbiarza oraz pilotów „Sokoła” Bogusława Arendarczyka i Janusza Rybickiego, którzy zginęli w katastrofie lotniczej w Dolinie Olczyskiej. Są tablice poświęcone osobom związanym z Tatrami, które zginęły gdzie indziej, np. w innych górach. Upamiętnieni zostali w ten sposób m.in. sam pomysłodawca cmentarza Otakar Štáfl i jego żona Vlasta Štáflová, Wawrzyniec Żuławski, Stanisław Groński, Jerzy Kukuczka, Piotr Morawski, Wanda Rutkiewicz, Aleksander Ostrowski.

Jest tu wiele znanych nam nazwisk, zarówno z historii taternictwa, jak i z bliższych nam czasów. Taternicy, himalaiści, ratownicy, artyści…

Nad wejściem znajduje się głaz z wyrytym tekstem:
ZNAMYM I NEZNAMYM OBETIAM VYSOKYCH TATER
(Znanym i nieznanym ofiarom Wysokich Tatr).
Pierwotnym założeniem było upamiętnienie tych co zostawili swe życie w Tatrach. 

Na Cmentarzu umieszczono 60 malowanych drewnianych krzyży wykonanych przez rzeźbiarza ze wsi Detva, Jozefa Fekiača-Šumniego, i jego młodszego brata Jána.


Rozpoczynam spacer zadumy. Po drodze mijam tabliczki z nazwiskami tych co zostawili swoje życie w górach.


Idąc przenosimy się w inny świat. Świat gór [znam go z wędrówek i książek] i świat tych co odeszli [o wielu czytałem w książkach]. 

Odeszli na Gerlachu. I w filarze Ganku. W tym miejscu nie ma narodowości. Wszyscy kochali góry.

Zabierając życie góry nie pytają się o lata. Biorą młodych i starych.

Góry nie pytają się o zawód.
Mieczysław Karłowicz – polski kompozytor, dyrygent, taternik, pisał też artykuły z górskich wypraw. Zginął 8 lutego 1909 roku przysypany lawiną śnieżną u stóp Małego Kościelca. Pochowany został na Cmentarzu powązkowskim w Warszawie.

RELACJA za strona www.wspinanie.pl
Jednym z ważniejszych wydarzeń sezonu letniego jest niestety głośna śmierć Michała Jaczewskiego i Wojciecha Myszkowskiego na Kazalnicy, którzy giną podczas próby przejścia Malczykówki – w wyniku odpadnięcia jeszcze dość nisko, w trakcie wspinaczki z lotną asekuracją… Warto jednak zaznaczyć, że są również głosy, które wskazują na to, iż nie ma żadnego dowodu, że wspinacze szli z lotną asekuracją (taka wersja zaproponowana została w Taterniku), a odpadnięcie miało miejsce w okolicach Wielkiego Bloku.

Wspomnienie o Andrzeju Lewickim na stronie http://akpt.pl/wspomnienie-o-andrzeju-lewickim-w-30-ta-rocznice-smierci

Oby takich pożegnań było jak najmniej:
Ostatni raz widziałem Andrzeja w dniu wyjazdu na obóz rekonesansowy SKPG w Prokletie. Andrzej przyjechał do Krakowa po sprzęt, bo następnego dnia jechał w Tatry powspinać się. Przenocował u mnie w domu. Do Zakopanego jechał PKS-em, a że miał jeszcze trochę czasu więc odprowadził Zosię Musielewicz i mnie na dworzec PKP skąd wyruszała cała ekipa SKPG. Tam pożegnaliśmy się zwyczajnie życząc dobrej pogody i ciekawych wrażeń w górach.
Było to nasze ostatnie pożegnanie....

Janusz Sułowski

Na kamieniach tatrzańskich tablice - każda wiąże się z kimś kto umiłował góry i zostawił w nich swoje życie.





RELACJA   [wg portalu wspinanie.pl]
Po raz kolejny w ciągu ostatnich dwóch tygodni podsumowanie zimowej działalności za ostatni okres musze rozpocząć od podania tragicznej informacji, w którą ciągle trudno nam uwierzyć. Maciek Sokołowski, prezes Klubu Wysokogórskiego w Poznaniu, alpinista, skiturowiec, podróżnik, społecznik, a dla wielu z nas po prostu serdeczny przyjaciel, na którego zawsze można było liczyć, poniósł śmierć w wyniku upadku podczas zejścia z Małego Kieżmarskiego Szczytu Niemiecką Drabiną.



Zabrała ich lawina pod Rysami.

Sądząc po symbolice - wypadek lotniczy.



Najbardziej bolesne, gdy ludzie oddają życie ratując innych. Zawsze mam wielki szacunek dla tych ludzi. Ale jednocześnie zastanawiam się, czy nie zginęli przez ludzką głupotę.

Bogusław Arendarczyk, Janusz Rybicki, Stanisław Mateja Torbiarz, Janusz Kubica – ratownicy, którzy zginęli 11 sierpnia 1994 roku w trakcie akcji ratunkowej. Przyczyną tragedii była awaria sokoła – śmigłowca ratunkowego należącego do TOPR. Katastrofa miała miejsce w Dolinie Olczyskiej. 

Marek Łabunowicz („Maja”) i Bartłomiej Olszański – młodzi ratownicy, którzy zginęli 30 grudnia 2001 roku w trakcie akcji ratunkowej pod Szpiglasową Przełęczą. Mieli niecałe 30 lat.


Otakar Štáfl i Vlasta Štáflova – małżeństwo czeskich taterników. To właśnie Otokar był założycielem Tatrzańskiego Cmentarza Symbolicznego pod Osterwą. Zginęli od wybuchu bomby lotniczej 4 lutego 1945 roku.




Jan Długosz – charyzmatyczny taternik, autor wielu nowych przejść, prekursor nowatorskich technik wspinaczkowych. Zdobył uznanie zarówno w środowisku taterników, jak i alpinistów – zasłynął m.in. przejściem, symbolicznej wśród alpinistów, ściany Petit Dru i udziałem w pierwszym przejściu środkowego filara Freney. Był także literatem, ratownikiem górskim i szkoleniowcem. Zginął właśnie podczas prowadzenia szkolenia dla żołnierzy 2 lipca 1962 r. wskutek upadku z grani Zadniego Kościelca w Tatrach Wysokich. Pochowany został na Cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem.

Świadectwo tragedii. Każda tablica jest symbolem jakiejś tragedii. Nie zawsze tablice zawierają znane nazwiska. Koło jednej z tablic nie można przejść obojętnie: „29.09.1993 zginęli w północnej ścianie Lodowego Zwornika Karolina Kaiper lat 17 podczas zejścia granią i Zbigniew Koperczak lat 36 w odruchu niesienia pomocy”.



Na dole tablice symbole, a w tle góry, które upomniały się o tych ludzi. Dlaczego?

Wawrzyniec Żuławski – polski taternik, alpinista, ale też pisarz, muzykolog, pedagog, uczestnik Powstania Warszawskiego (jako żołnierz AK). Dokonał wielu pierwszych wejść nowymi drogami. Był autorem opowiadań i artykułów o tematyce górskiej. Do najbardziej znanych należą „Sygnały ze skalnych ścian” i „Tragedie tatrzańskie”, które stanowią już klasykę tej literatury. Gorąco polecamy te pozycje wszystkim interesującym się górami. Żuławski zginął w 1957 roku podczas akcji ratunkowej w Alpach i tam też został pochowany.


Andrzej Marciniak - 24 maja 1989 zdobył Mount Everest. Był jedynym ocalałym uczestnikiem tragicznej wyprawy z 1989 roku, w czasie której zginęli Eugeniusz Chrobak, Mirosław Dąsal, Mirosław Gardzielewski, Zygmunt Andrzej Heinrich i Wacław Otręba. Został wtedy uratowany przez prowadzącego akcję ratunkową Artura Hajzera. W Tatrach zabrakło mu szczęścia. Zginął 7 sierpnia 2009 podczas wspinaczki na Pośredniej Grani w słowackich Tatrach. Odpadł od ściany wraz z blokiem skalnym, który następnie go przygniótł.

Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski – polscy himalaiści, którzy zginęli 6 marca 2013 podczas zejścia z Broad Peak (wraz z dwójką innych polskich himalaistów dokonali pierwszego, zimowego wejścia na ten szczyt). Tablica została umieszczona w czerwcu 2014 roku.
Tomek Kowalski był związany z Poznaniem i Karkonoszami. Co roku zimą odbywa się bieg upamiętniający go - Jakuszyce - grzbiet Karkonoszy - Okraj - Karpacz.


Wanda Rutkiewicz - kobieta legenda - najsłynniejsza polska himalaistka - pierwsza kobieta, która zdobyła Mount Everest. Została w Himalajach na zawsze.

Jerzy Kukuczka – nazwisko legenda, alpinista i himalaista, drugi po Reinholdzie Messnerze zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, którą zdobył w ciągu niespełna 8 lat, podczas gdy Austriakowi zajęło to 16 lat. Lista jego wejść, wśród nich wytyczonych nowych dróg, także wejść zimowych, jest naprawdę imponująca. Zginął 24 października 1989 roku podczas zdobywania południowej ściany Lhotse.

Co roku przybywa kilka nowych tablic.

Ścieżkami wędrowałem parę godzin i wspominałem. Osobiście nie znałem nikogo, ale to są ludzie, co umiłowali góry i tam zostawili swoje życie.
Ja tez lubię góry. Uwielbiam po nich chodzić w samotności - uwielbiam ich cisze i spokój.  Wierzę, ze gdy wędruje po górach opiekę nade mną sprawują duchy tych co zostali w nich na zawsze i niech tak zostanie.

Na zakończenia chwila zadumy przy kapliczce.

O tych znanych napisano wiele książek, a o tych nieznanych???? Powoli odchodzą w zapomnienie.


A gdzie są Ci których nie odnaleziono w górach, a widziano ich tam ostatni raz - jak Wanda Rutkiewicz. Może przyleciały po nich Bieszczadzkie oraz Bosonogie Anioły i zabrały ich z lodowych szczelin na ciepłe Połoniny Bieszczadzkie.

Też chodzę po górach - może nie tak jak ci których spotkałem pod Osterwą. Chce jednak aby moje Anioły miały w swojej opiece tych pod Osterwą oraz tych którzy wędrują po górach.


Bosonogie Anioły.

A kiedy już się odcieleśnię
i butów mi nie będzie trzeba,
to na bosaka powędruję,
by na Bieszczady spojrzeć z nieba.

A może spotkam tam Anioły,
też bosonogie, tak jak ja,
co z plecakami zamiast skrzydeł,
są przezroczyste niby mgła.

Zanim do Piotra drzwi zapukamy,
nim nam uczynki zważą tam,
wędrówki swoje powspominamy
za które,Panie,odpuść nam

A kiedy już się odcieleśnię,
niczego mi nie będzie trzeba,
więc lekko będzie mi wędrować,
po szlakach Wysokiego Nieba.

Tam z Aniołami,które będą,
też całkiem lekkie,tak jak ja,
przy ogniu jeszcze raz zaśpiewamy,
nim rozpłyniemy się jak mgła.

Zanim do Piotra drzwi zapukamy,
nim nam uczynki zważą tam,
wędrówki swoje powspominamy,
za które Panie, odpuść nam

Wiesława Kwinto-Koczan 03.10.2004 Toruń


niedziela, 15 października 2017

Czas przeszły - powoli dokonany - część I

Wielu z nas z dzieciństwa pamięta podróże pociągiem. To było niesamowite wrażenie - przynajmniej dla mnie. 

Pamiętam jak dziś wjeżdżający na stacje pociąg ciągniony przez parowóz. Szum. Hałas. Tumany pary i dymu. Sadze fruwające w powietrzu. Robiło to niesamowite wrażenie. I do tego rodzice pilnujący, aby coś nie stało się. Aby nie podchodzić za blisko tej piekielnej maszyny.

Pamiętam również podróże pociągiem. Szczególnie ten dym, sadze i ostrzeżenia rodziców, aby nie wychylać się przez okno - groziło to wpadnięciem sadzy do oka. Ponadto sadze wpadały do przedziału i wszystko było brudne.

Praktycznie po każdej podróży ciuchy nadawały się do prania.

Podróże dzisiejsze w niczym nie przypominają tych z mojego dzieciństwa.

Są jednak jeszcze w Polsce miejsca, gdzie można przeżyć namiastkę tych czasów. Jednym z nich jest parowozownia w Wolsztynie, która w 2007 roku obchodziła swoje 100-lecie. Byłem wtedy i miałem możliwość zobaczyć 11 parowozów jadących jednocześnie pod parą - NIESAMOWITE WRAŻENIE.

A potem prezentacja modeli i modelek - zależnie jak kto woli.
 
Każdy parowóz wjeżdżał na obrotnicę [jedyne takie czynne urządzenie w Europie] robił obrót [prezentacja] i zjeżdżał - przypominało to modelkę lub model na wybiegu.

Poniżej przedstawiam te modelki/modele w stanie w roku 2007. Niestety nie wiem jaki jest ich los po 10 latach. Podejrzewam, że niektóre już nie zakopcą i nie pojadą. W wielu przypadkach przyczyną są względy finansowe - koszty przeglądów. Niestety władze województwa nie są tym zainteresowane - choć podobno ostatnio coś zmienia się.

A teraz czas przedstawić modelki lub modele.

Parowóz OK1-359
Został zbudowany w roku 1917 w Berlinie w zakładach Schwartzkopff. A więc dzisiaj ma 100 lat. 31 października 1945 roku po przebyciu 53359 km od ostatniej naprawy okresowej parowóz poddano naprawie średniej w MD Toruń Gł. Z dniem 6 stycznia 1946 roku Ok1-359 rozpoczęła swoją służbę w Iławie. Następnie stacjonowała jeszcze w Toruniu, Malborku, Grudziądzu, Poznaniu, Gnieźnie, Pile, Krzyżu i Międzyrzeczu, a od 20 marca 1989 jest w Wolsztynie. W roku 1945 parowóz ten posiadał kocioł zbudowany w 1922 roku w zakładach Hohenzollern Düsseldorf o nadciśnieniu pary 12 atmosfer. 31. grudnia 1969 na parowozie Ok1-359 zainstalowano kocioł zbudowany w zakładach Schwartzkopff  Berlin w roku 1921 o numerze fabrycznym 7590 i numerze kolejowym 559. Z zachowanych dokumentów wynika, iż w czasie wojny dokonano przeglądu kotła 1. lipca 1942 roku. Miejsce przeglądu jest nieznane. Wiadomo jednak, że kocioł ten znajdował się też na parowozach Ok1-57 i od 12.07.1966 na Ok1-207. Przełożenia kotła dokonano w ZNTK Piła. 
W Wolsztynie przedostatnią próbę wodną wykonano 15.04.1999 roku przy 1,2 Mpa. 1999. W sobotę 7. kwietnia 2001 minął termin rewizji okresowej (próba zewnętrzna i wewnętrzna). W czwartek 19. kwietnia 2001 została przeprowadzona próba parowozu w Wolsztynie i przedłużono termin kotła do 19. października 2001 roku. W piątek, 19.10.2001 parowóz ten odstawiono do Poznania, gdzie przebywał aż do 15 listopada 2005. Następnie trafił do Gniezna, gdzie został poddany naprawie głównej i ku uciesze wielu Miłośników Kolei wrócił do Wolsztyna w poniedziałek 20 listopada 2006 roku. Prowadząc nie tylko pociągi specjalne jeździł także "w planie na linii do Leszna". Niestety ostatni raz był pod parą podczas Parady Parowozów 2009. Termin rewizji zewnętrznej minął 31 maja 2009. Obecnie czeka na decyzję w sprawie rewizji. 
Parowóz Ok1-359 był również gwiazdą filmową. Występował w wielu filmach. Między innymi w nagrodzonym Oskarem filmie "Pianista" Romana Polańskiego oraz w filmie "Pogranicze w ogniu".  

Wjazd na wybieg. 

Prezentacja - jestem piękny.
Dla mnie to jest najpiękniejsza część parowozu. Może dlatego, że gdy wjeżdżał na stację była dla mnie najlepiej widoczna. I tu może ciekawostka. Dlaczego koła mają przy obręczach obciążenia? O tym przy innej prezentacji.
Przy wjeździe parowozu na obrotnice zawsze podziwiam precyzję maszynisty. Przy niektórych dużych parowozach z każdej strony pozostawało nie więcej niż pół metra.

Czyż, nie jest to piękne.

I ten dym - tez dodaje uroku.


Następna modelka albo model - zależnie czy nazywamy lokomotywą, czy parowozem.

Lokomotywa Tr12 – stosowane na PKP oznaczenie lokomotywy towarowej austriackiej serii 270, produkowanej w latach 1920-1927 w Austrii i w Polsce.
Konstrukcja parowozu wywodzi się z lokomotywy Tr 11 dla kolei austriackich z roku 1897. W 1917 skonstruowano odmianę tejże lokomotywy na parę przegrzaną (seria 270 kolei austriackich), a po I wojnie światowej podjęto jej seryjną produkcję dla kolei austriackich, czechosłowackich, jugosłowiańskich, rumuńskich, włoskich i polskich. PKP otrzymała 142 lokomotywy, z czego 60 sztuk zbudowano w warszawskiej Spółce Akcyjnej Budowy Parowozów. 
Parowóz Tr12-25 w roku 2007 był jedynym zachowanym pojazdem serii i znajdował się w skansenie kolejowym w Chabówce. 
Jaki jest jego los obecnie?????????????


Parowóz Tr5-65 trafił do Wolsztyna 3 maja 2002 roku z parowozowni w Jaworzynie Śląskiej. Od tej chwili jest on na stanie naszej parowozowni i jest wykorzystywany przede wszystkim do prowadzenia pociągów specjalnych. Jest to parowóz niemieckiej konstrukcji G8.1 zbudowany w 1921 w fabryce Orenstein&Koppel i ma numer fabryczny 8961. Po Drugiej Wojnie Światowej PKP przejęły 66 maszyn tej serii, które zostały zgrupowane w DOKP Wrocław i Katowice. Parowóz Tr5-65 stacjonował m.in. w MD Łazy i MD Legnica (1955, tu wykolejenie). W Niemczech parowozy te zakończyły pracę pod koniec lat 60 dwudziestego wieku, a na PKP został tylko Tr5-65, który w roku 2007 był jedynym czynnym egzemplarzem tej serii w całej Europie!

22 czerwca 1994 roku, po 22 latach stania "w krzakach", parowóz Tr5-65 został ponownie wpisany na inwentarz PKP, z przydziałem do Lokomotywowni Wałbrzych. Stacjonował on wówczas w skansenie w Jaworzynie Śląskiej. W 2007 roku jego stałym miejscem postoju był Wolsztyn, gdzie parowóz ten od czasu do czasu prowadzi pociągi specjalne. Tr5-65 został odbudowany, bo biorąc pod uwagę stan parowozu trudno tu mówić o naprawie, dzięki staraniom Dolnośląskiej DOKP, ZNTK w Pile. W ten oto sposób parowóz ten stał się ostatnim w Europie, ale za to w pełni sprawnym przedstawicielem licznej niegdyś serii.


Pierwsze modelki przedstawione. Może zna ktoś ich dzisiejszy los i uzupełni komentarzem. Zapraszam.

Za jakiś czas przedstawię kolejne modelki biorące udział w rocznicowej paradzie 
w roku 2007.

Przedstawiając historie parowozów wykorzystałem informacje zawarte na stronie
www.parowozy.com.pl
oraz w Wikipedii.
















poniedziałek, 9 października 2017

Koniec gonitwy i walki

Wielu z was dziwi, że posty ukazują się nieregularnie. No cóż mam jeszcze dwie miłości dodatkowe, a mianowicie:

ROWER i GÓRY

Ostatnie tygodnie były bardzo burzliwe jesli chodzi o rower. Niestety zdjęcia sa w bardzo ograniczonej ilości. A więc po kolei: 
* Pa początku września jechałem na 120 km po szosie - Skoda Bike Challenge. Do mety dojechałem i dystans ten przejechałem w niecałe 4 godziny i 44 minuty. Na szosie wystartowałem pierwszy i ostatni raz - jazda jest nudna - to nie dla mnie - wolę krosy - nawet jeśli jest błoto i ciężko.
* Potem były trzy krosy terenowe. 

Sława - dystans MEGA [44 km i 540 m podjazdów] - bardzo trudny - też dojechałem do mety - niestety na pudle [od końca]. Byłem najstarszy na tym dystansie w mojej grupie wiekowej - nastepny wiekowo był 10 lat młodszy. A więc nie jest ze mną jeszcze tak źle.

Suchy Las - niestety pogoda nie dopisała - walka z błotem i wodą. Poprzedniego dnia padało i całą noc też. Rower wytrzymał, więc musiałem mu dorównać.

No i wczoraj. Ostatni kros w tym sezonie - Łopuchowo. Trasa nie była zbyt trudna, ale niestety mokra. Całą noc padało i podczas jazdy również chwilami deszcz przeplatał się ze słońcem i zimnem. Przeżyłem i ja i mój wspaniały rowerek.

Start - jeszcze zbytnio nie wiedziałem co mnie czeka. Wiedziałem tylko jedno, że będzie mokro.

I niespodzianka - załapałem się na pudło w mojej kategorii wiekowej - zlasowanych dziadków emerytów. Podobno wapno zlasowane jest najlepsze.

Dekoracja. Druga w tym sezonie.

Pamiątkowy medal. 
Na stare lata będzie co wspominać.
 
 
Ładne zakończenie sezonu.

Ze startami trzeba poczekać do następnego roku. Sezon kończę 31 grudnia 2017 roku i rozpoczynam 1 stycznia 2018 roku.

A jaki był ten rok - nie mogę narzekać. Uwzględniając to co pozostało do końca roku - to będzie około 7000 km. 18 krosów. Jeden wyścig szosowy. Dwa razy pudło w mojej kategorii wiekowej.

Łącznie w życiu zaliczyłem 79 wyścigów [w tym dwa szosowe]. Pozostaje dociągnąć przynajmniej do 100.

Dziękuję za zdjęcia organizatorom cyklu krosów GogolMTB.