niedziela, 30 maja 2010

Bieszczady - Sine Wiry

Witam wszystkich odwiedzających mój blog. Niestety pomimo obietnic że będzie coś co tydzeń znów są zaległości. Przyczyną są po części moje plany wakacyjne. Planuję spędzić dwa tygodnie tam gdzie szumi Prut - w krainie Hucułów. Trzeba nadrobić pracę, aby nie było problemów. A ponadto szaleję trochę na rowerku - ścigam się czasami w myśl zasady - dojechać do mety i nie być ostatnim. Postaram się poprawić.

Dzisiaj zapraszam na bieszczadzka wędrówkę do krainy Sinych Wirów. Często przejeżdżałem koło miejsca z tablicą informującą, gdzie to jest. Parę razy przymierzałem się, aby tam dotrzeć, ale po godzinie marszu rezygnowałem - samochodem nie wolno jechać ta drogą. Złotym środkiem okazał się rower. Można nim jechać drogami niedostępnymi dla samochodu, a nieciekawą trasę pokonuje się znacznie szybciej niż pieszkom.

Spójrzcie na zdjęcie poniżej. Czy dwugodzinny marsz tą droga można zaliczyć do przyjemności - nawet jeśli są ładne widoki i nie ma tłumi ludzi?

Po niecałej godzince jazdy pod górkę wreszcie docieram na miejsce - malownicze kaskady na rzece Wetlina.

Z drogi miejsce to wygląda zachęcająco. Wreszcie dojechałem tą cudowną drogą dla pieszego turysty.
Schodzę na dół. Wspaniała atmosfera - cisza, a w tle szum strumienia obijającego się o kamienie.

Gdzieś z góry płynie szumiąca woda, która na swej drodze napotyka kamienie.

Staje - patrze i wsłuchuje się w słowa wody.........

Nie zdążyłem - już uciekła.


Siadam na kamieniu i myślę.

Lubię takie miejsca - wyciszają i skłaniają do zadumy.

Kto wyrzeźbił te kształty.

Chyba najwspanialszy rzeźbiarz zwany Matką Naturą.

To ona przez setki lat kształtuje te kamienie.

Zrobi swoja prace i ucieka zostawiając miejsce następonym kroplom.

I tak sekunda po sekundzie.

Siadam na kamieniu i słucham mowy górskiej rzeki.

Co też ona chce mi powiedzieć.


Znów ucieka, a ja siedzę i staram się zrozumieć.

Rozglądam się.
I wzrok zatrzymuje się na kolejnej szumiącej kaskadzie.

Znów natężam słuch.

Staram się zrozumieć.

Domyślam się dlaczego ta mowa jest dla mnie niezrozumiała.

To jest muzyka - trzeba jej w ciszy słuchać.

Muzyka nie za cicha - taka, aby uspokajała i stroiła pozytywne odczucia.

Siedzę i słucham.
I obserwuję.

Prawie jak w operze - scena i muzyka.

A my widzowie mamy tylko słuchać i obserwować.

Ale dziwny to spektakl - trwa on nieprzerwanie setki lat.

Setki lat ta sama muzyka i w cyklu rocznym zmieniająca się dekoracja.

Ja obserwowałem ten spektakl wczesną wiosną.

Niestety ten spektakl ma swoje tragiczne wątki. Ta niepozorna rzeczka od czasu to czasu kogoś zabierze nieodwracalnie na drugi brzeg - ten niewidoczny z którego nie można już się cofnąć.

Również i tutaj na brzegu jest krzyż poświęcony temu, którego duch został zabrany na zawsze na drugi brzeg.

No cóż trzeba opuścić widownię i ruszyć w dalsza wędrówkę.

poniedziałek, 10 maja 2010

SMOLEŃSK - WARSZAWA - krajobraz po bitwie

Dzisiaj mija miesiąc od pamiętnego dnia, gdy inaczej spojrzeliśmy na Polskę i ludzi z nią związanych. Tydzień po tej tragedii, gdy już ucichły najważniejsze państwowe uroczystości wybrałem się do Warszawy na moja mała uroczystość. O tym będzie za miesiąc.

Będąc w Warszawie przemierzałem Warszawę od Belwederu, poprzez Krakowskie Przedmieście do Katedry, a właściwie Placu Zamkowego. Jakże inaczej wyglądało miasto niż w telewizji.

Już koło Belwederu na płocie wielkie plansze przypominające tych co odeszli do Domu Ojca.

I przypominające ten pamiętny dzień w Smoleńsku.

Dotarłem do Krakowskiego Przedmieścia. Ulicą jeżdżą kondukty żałobne. Przechodząc koło kościoła Św.Krzyża - zobaczyłem podjeżdżający kondukt z doczesnymi szczątkami Sławomira Skrzypka. Stanąłem.

Ale ruch na ulicy odbywał się normalnie. Coś strasznego - trumna i pogrzeb spowszedniały - nie robią wrażenia na przechodniach. Każdy idzie w swoim kierunku. Ciężko to zrozumieć.

Obok stoi zagubiony grajek i gra...................

Kościół Sióstr Wizytek.

Kolejny, którego żegnamy.

W kościele cisza i spokój. Dziwnie stoję sam przy tym człowieku - pierwszy i ostatni raz w życiu. Chwila zadumy i modlitwy nad losem tych co odeszli.


Jeszcze dzień prędzej był tutaj tłum ludzi - dzisiaj pojedyńcze osoby. Pałac tętnił życiem, a teraz panuje w nim cisza. Chyba tylko Książę Józef Poniatowski nie zmienił się - tak jak miesiąc temu i tego dnia stał na swoim cokole - ratował Polskę, a Prezydenta ..............

Widać, że nie tylko Polacy tutaj przychodzili.

Ludzie zostawiali różne laurki.

Obok przy kościele wspomnienie kolejnej osoby, która zmieniła mieszkanie na to niebiańskie.

Budynek Stowarzyszenia Filmowców Polskich.


Na ścianach i murkach poprzyklejane rożne ludzkie refleksje - napisane prosto od serca.

Dziwnie czyta się te ludzkie słowa - jakby odszedł ktoś bliski. A może byli bliskimi, tylko my ich nie czuliśmy obok siebie, albo nie chcieliśmy.

Któż nie zna Marcina Wolskiego - jego audycji kabaretowych "60 minut na godzinę", a obecnie magazynu satyryków "ZSYP". Tym razem napisał coś zupełnie innego. Wiersz ten można było przeczytać w rożnych miejscach Warszawy. Przypominało mi to trochę dawne czasy........

Wiersz Marcina Wolskiego - Na śmierć Prezydenta


Prawdę mając na ustach, a kłamstwo w kieszeni,

Będąc zgodni ze stadem, z rozumem w konflikcie,

Dzisiaj lekko pobledli i trochę strapieni,

jeśli chcecie coś zrobić, to przynajmniej milczcie.



Nie potrzeba łez waszych, komplementów spóźnionych,

Waszej czerni, powagi, szkoda słów, nie ma co,

Dzisiaj chcemy zapomnieć wszystkie Wasze androny,

Wasze żarty i kpiny wylewane przez szkło.



Bo pamięta poeta, zapamięta też naród,

Wasze jady sączone bez ustanku dzień w dzień.

Bez szacunku dla funkcji, dla symbolu, sztandaru...

Karlejecie pętaki, rośnie zaś jego cień.



Od Okęcia przez Centrum tętnicami Warszawy,

Alejami, Miodową i Krakowskim Przedmieściem,

Jedzie kondukt żałobny, taki skromny, choć krwawy,

A kraj czuje - Prezydent znowu jest w Swoim mieście.



Jego wielkość doceni lud w mądrości zbiorowej,

Nie potrzeba milczenia mącić fałszu zła nutą,

Na kolana łajdaki, sypać popiół na głowę!

Dziś możecie Go uczcić tylko wstydu minutą!




Bardzo dużo tych ludzkich refleksji - można by było iść cały dzień i czytać.



Maciej Płażyński - związany z Polonią. Przed domem Polonii.



Pomnik Katyński - no cóż historia zatacza koło - od Katynia do Katynia.

I może kolejny paradoks dzisiejszych czasów w komitecie Katyński budowy pomnika tego był Ryszard Kukliński.

Walczył o prawdę o Katyniu i tam zakończył swoją ziemska wędrówkę.

Przed pałacem Prezydenckim cały czas są ludzie i stawiają znicze lub kładą kwiaty. Wszyscy w zadumie.

Wtedy na niektórych zapiskach pojawiały się pierwsze komentarze i uwagi odnośnie przyczyny tej strasznej katastrofy - jeśli można to tak nazwać - dzisiaj mówi już o tym cała Polska.
Kolejne informacje o mszach i pogrzebach. Nie sposób znaleźć wolne miejsce od tych strasznych kartek.


W Kościele św.Krzyża jest Kaplica Matki Bożej Katyńskiej. Wstąpiłem tam na chwilę. Jeszcze parę godzin temu odbywały się tutaj uroczystości pożegnalne Sławomira Skrzypka, a teraz cisza i zaduma.


Rosjanie w Katyniu nikogo nie oszczędzili - zamordowali nawet kobietę - Janinę Lewandowską - związaną z Poznaniem. Jej czaszka jest pochowana na cmentarzu w Lusowie k/Poznania.

Kopia obrazu Matki Boskiej Katyńskiej.

Wśród rzeczy znalezionych na miejscu tragedii w Smoleńsku, nie udało się odnaleźć obrazu Matki Bożej Katyńskiej, który był na pokładzie samolotu TU-154M. Drewnianą płaskorzeźbę i stułę księdza Zdzisława Peszkowskiego wiozła na uroczystości w Katyniu Teresa Walewska - wiceprezes Fundacji „Golgota Wschodu". Zakończyła w katyniu swoja ziemska wędrówkę.

Oryginalny obraz miał znaleźć się w Katyniu na specjalnym miejscu przy ołtarzu. O to, by Matka Boża Katyńska „uczestniczyła” we wszystkich uroczystościach upamiętniających śmierć 20 tys. oficerów, dbał zmarły przed trzema laty ksiądz Zdzisław Peszkowski .

Kolejne pożegnania.

I kolejne..........
I kolejne....................
I kolejne.................. Powoli człowieka to wszystko przytłacza.

Chwila milczenia.....................


A na sam koniec warto przytoczyć znany wiersz księdza Jana Twardowskiego


Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą

zostaną po nich buty i telefon głuchy

tylko to, co nieważne jak krowa się wlecze

najważniejsze tak prędkie, że nagle się staje

potem cisza normalna więc całkiem nieznośna

jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy

kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umierać
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny

Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą