poniedziałek, 26 września 2011

2011-09-26_Nie tylko góry

Znów pewnie zawiodłem i zawiodę część tych co oczekują na nowy wpis o górach. Niestety i tym razem moje wędrówki w realu pokrzyżowały możliwości umieszczenia kolejnych na blogu. Przyczyna tego wszystkiego jest rower. W tym roku góry zdradziłem częściowo dla rowerku - tylko częściowo.
Parę lat temu po problemach zdrowotnych zacząłem jeździć rowerkiem. Najpierw osiągnięciem było przejechanie 10 km. A dzisiaj ................. 100 km nie stanowi problemu.

W zeszłym roku pierwszy raz wystartowałem w maratonie rowerowym. Pierwsza impreza była we Wrocławiu.

Po przyjeździe trzeba przygotować rower, a inaczej nazywając wypakować go z samochodu i złożyć. Na przygotowanie był czas w domku.



Zaliczałem się do folkloru. Nikt mi nie pomaga - mogę liczyć tylko na siebie - z rowerem nie mam wielkiego doświadczenia.



No wreszcie rower złożony i gotowy do zabawy.

Ostatnie szlify i za chwile start na 54 km.

Lekka rozgrzewka.

Ostatnie kontrole sprzętu.

I pora jechać na start.


Nie byłem sam z "folkloru" - ale wszyscy bawią się. Przynajmniej Ci którzy nie jeżdżą wyczynowo. Moje cele są trochę dziwne - dojechać do mety i nie być na pudle od końca .

No i wreszcie start. Pierwszy raz startuję w takiej imprezie.

Jadę również w tym tłumie. Ale tylko początkowo.

Dalej już jadę prawie samotnie - no może niezupełnie - czasem udaje mi się kogoś wyprzedzić, a czasem ktoś mnie wyprzedza, co zdarza się częściej.

Trasa różnie przebiegała.

Ale jechało się fajnie.

Oj znowu ktoś mnie dogania i pewnie zaraz przegoni. Tak to już bywa.

No i ostatnia prosta do mety. No cóż bylem 23 [oczywiście od końca] na 788 zawodników startujących. A więc cel został osiągnięty.


Parę tygodniu później znów odbiło mi - pojechałem na maraton do Olsztyna. Cele takie same jak we Wrocławiu.



Trasa była zdecydowanie ładniejsza i bardziej urozmaicona. Były piaski.

I drogi polne.
I trochę asfaltu.

No i jak przystało na Mazury - było również trochę wody - bo w nocy padało.

Ale to mi nie przeszkadzało.

Była po prostu fajna zabawa.


W zawrotnym tempie zmierzam do mety.

No cóż i tym razem osiągnąłem cel. No mety dojechałem i byłem 23 - oczywiście od końca - na 303 startujących.

Potem tego roku startowałem jeszcze raz - zbierałem doświadczenie.

A ten rok lepiej nie mówić. Startowałem już 5 razy i za tydzień czeka mnie ostatnia zabawa tegoroczna. No cóż trasy były coraz trudniejsze, a mnie prześladował trochę pech. Na jednej imprezie złapałem jeden raz gumę [ale 3 km przed metą], a na innej dwa razy. Ale za każdym razem dojechałem do mety i nie byłem ostatni - choć raz byłem na pudle - jak złapałem dwa razy gumę - i widziałem quada z napisem koniec. Ale pomimo tego wszystkiego w klasyfikacji generalnej dla mojej grupy wiekowej jestem 10, a więc nie najgorzej. Może po ostatniej imprezie będzie trochę lepiej - okaże się.

Traktuje to jako dobra zabawę. Uważam, że po moich przejściach zdrowotnych taka zabawa jest i tak sukcesem.

Oczywiście następny wpis będzie za dwa tygodnie [za tydzień startuję na rowerku w Kwidzynie] i obiecuję, że już rowerek zejdzie trochę na drugi plan i kolejne wędrówki będą ukazywać się systematycznie.

I jeszcze jedna uwaga - tym razem zdjęcia nie są mojego autorstwa. Po prostu nie można jechać rowerkiem i robić zdjęcia.