sobota, 2 listopada 2013

Chodzieskie wspomnienie o Tatuńciu - to bylo 5 lat temu

Czas ucieka - dzisiaj Zaduszki i zbiera mi się na wspomnienia - tak to już niedługo [za miesiąc] będą cztery lata jak pożegnałem Tatuńcia. Pięć lat temu wędrowałem z Tatuńciem nad brzegiem Jeziora Skrzyneckiego w Chodzieży.
Pamiętam te jesienne spacery. Tatuńcio powoli szedł brzegiem jeziora, a ja zatrzymywałem w kadrze otoczenie.
Ile to wspólnych kilometrów - no może nie kilometrów - lecz setek metrów przemierzyliśmy razem.
Do dzisiaj wspominam te jesienne spacery. Jesienna sceneria i Tatuńcio. Dwie sylwetki powoli włóczące się brzegiem jeziora. Jedna u schyłku życia - 85 lat, a druga - też już nie najmłodsza.
Czasami Tatuńcio siadał na ławeczce i obserwował otoczenie lub wygrzewał się na słoneczku.
Ja tymczasem próbowałem rozmawiać z Tatuńciem.Dziwna to była rozmowa, praktycznie był to mój monolog. Tatuńcio słuchał moich słów - nie wiem czy coś rozumiał, ale ja miałem wiernego słuchacza.
Czasem tej dziwnej parze przyglądały się ptaszki.
Patrzyłem na to jezioro - obserwowałem je przez półtora roku przynajmniej raz w tygodniu.
Dzisiaj trudno policzyć ile razy wędrowałem tą dróżką - ile razy siedzieliśmy w tej altance.
Gdy Tatuńcio odpoczywał - ja często fotografowałem otoczenie.
Tym razem w jesiennej scenerii.
To chyba najpiękniejsza pora roku po wiośnie.
Może niektórzy zdziwią się takim podejściem do jesieni. Zawsze wole wiosnę, gdy przyroda budzi się do życia i potem następuje lato - jego pełnia.
Jesień jest ładna, ale po niej następuje zima i przyroda zamiera - staje się zimna. Zaczyna wyglądać jak film czarno-biały. Może dlatego Zaduszki są jesienią, a nie wiosną.
Ale cieszmy się jeszcze jesienią - jej kolorami.
Podczas wędrówek z Tatuńciem miałem czas obserwować przyrodę.
Nikt mnie nie poganiał, a Tatuńcio zawsze słuchał mnie z zaciekawieniem.
Oglądał ze mną kolorowe roślinki.
Przecież to on nauczył mnie wędrówek i patrzenia na przyrodę.
Uwielbiał zbierać grzyby. Pamiętam te wyjazdy.
Niestety przy zbieraniu grzybów nie było ze mnie wielkiego pożytku. No chyba tylko przy noszeniu.
Za mną można było zbierać grzyby jak przede mną.
I tak pozostało do dzisiaj. Na grzybach znam się tylko, gdy są na talerzu.
Pomimo tego uwielbiam chodzić po lesie - niezależnie od pory roku.
Do dzisiaj wspominam cotygodniowe spacery z Tatuńciem.
Miejsce było to samo - tylko inna pora roku i inne barwy pory roku.
Trwało to prawie półtora roku. Niezapomniane. Te ulotne chwile z Tatuńciem pozwalały mi odpoczywać od codziennych problemów.
 
Te chwile z Tatuńciem i przyrodą.
 Tą droga często zjeżdżałem autkiem z Tatuńciem na jeziorko. Chyba wtedy, ktoś czuwał nad nami. Pomimo, że nie wolno, nikt nie zwrócił uwagi. 
Niestety, nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem nad Jeziorem z Tatuńciem. Czas ucieka. To już 4 lata minęły od ostatniego spacerku. Już więcej takie chwile nie powtórzą się i nie wrócą. Pozostają jednak wspomnienia i chwile zatrzymane na zdjęciach. Mam nadzieję, że Tatuńcio je wspomina i nieraz zagląda w te miejsca.

czwartek, 16 maja 2013

Świdowiec - część IV - czas wracać

Każda wędrówka ma swój początek i koniec. Również ta po paśmie Świdowca. Po spotkaniu z owieczkami dalej ruszyłem podziwiając wspaniałe widoki. Ach te górskie przestrzenie - można patrzeć i patrzeć. Tym bardziej jak są chmurki - wtedy widoki zmieniają się co parę minut.


Szlaki już powoli zaczynają być znakowane. Ale w tym terenie najbardziej widoczne są drogowskazy. Ten wskazuje drogę na Stih - wędrówka jednak pomija to wzniesienie.
Podziwiając wspaniałe widoki powoli idziemy grzbietem. Należy pamiętać, że tego dnia był upał, a więc wędrówka nie należała do łatwych ze względu na brak wody. Jednak widoki wynagradzały uciążliwości. No i oczywiście nadzieja, że na końcu będzie piwko.










Kolejna górka - Wielki Kocioł 1770 m n.p.m. - po Bliźnicy najwyższe wzniesienie na trasie. Chwila odpoczynku.
I ruszamy w dalsza drogę.
Nawet po drodze są łaty sniegu - dla ochłody. Tylko komu chce się schodzić, aby powtórnie podchodzić.



Połonina Mencuł - trudno ja porównywać do naszych połonin bieszczadzkich. Położona znacznie wyżej - około 1600 - 1700 m n.p.m. - oraz znacznie większa.
Mijamy małe jeziorka - niestety woda nie nadaje się do picia. Przynajmniej nie ryzykowałem. jeszcze nie było tak źle z wodą w plecaku.

Wędrówka połoniną powoli dobiega końca. Czas rozpocząć zejście.
Ostatnie spojrzenia na panoramy. Nieodłącznym elementem krajobrazu są uschnięte zarośla. Mają one swój urok - szczególnie w słoneczny dzień, gdy ich biel odbija wyraźnie na tle zieleni.
Jeszcze ostatnie widoki "przestrzenne" i ...............

zaczyna się właściwe zejście. Schodzenie około 800 m na dół na odcinku 4 km nie należy do przyjemności. Wolę podchodzić.

Jeszcze spojrzenia na halę. Kiedyś pewnie i tu pasły się owieczki.
Uwagę przykuwają dziwne kształty wyschniętych drzew.
I marsz na dół. Motywacją było piwo czekające w sklepie. Góry Ukrainy są dziwna krainą. W każdej miejscowości - nawet najmniejszej jest "sklep". Niewiele w nim można kupić do jedzenia, ale jedno jest pewne - zawsze można dostać zimne piwo z lodówki - nawet wtedy, gdy grupa liczy sobie 20 osób. Zawsze to jest motywacją do szybkiego schodzenia, a więc biegiem na dół.