niedziela, 21 marca 2010

Wielkopolskie Bieszczady - część II - Chojnica

Dzisiaj zapraszam na kolejny odcinek wędrówki po Wielkopolskich Bieszczadach. Tym razem zapraszam do wsi Chojnica. Kiedyś pewnie była to miejscowość tętniąca życiem, a dzisiaj.....

Dzisiaj po dawnej przeszłości pozostała ruina kościoła p.w. Ścięcia św. Jana Chrzciciela.

Kościół został wybudowany w pierwszej połowie XVI wieku z fundacji wojewody poznańskiego Jana Przecławskiego - początkowo późnogotycki.

W XVIII wieku został przebudowany w stylu barokowym.

W 1898 roku Gustaw von Treskow sprzedał Chojnice na poligon dla armii pruskiej.

W 1918 roku tereny te przejmuje armia polska i tak zaczyna się początek końca.
W latach trzydziestych XX wieku ma miejsce remont kościoła. Tak wyglądał przed wojną.


W czasie wojny teren wsi Chojnica został włączony do niemieckiego poligonu artyleryjskiego. Pomimo tego przetrwał w stanie nienaruszonym okres wojenny. I nawet bezpośrednio po wojnie odbywały się w nim msze - do 1945 roku.

Niestety po wojnie teren ten ponownie został włączony do poligonu, co przyczyniło się do popadnięcia kościoła w ruinę.

Jeszcze w 1947 roku ksiądz proboszcz T.Myszczeński pisał do Kurii "komendant poligonu ppłk Wieleżyński oświadczył mi, że absolutnie nie gwarantuje całości kościoła w Chojnicy [...], wobec tego zupełnie bezcelowe jest zabezpieczenie i konserwowanie wspomnianego kościoła". No cóż takie były czasy.

W 1958 roku władze wojskowe pod naciskiem konserwatora częściowo remontują dach i zamurowywują wejście. Dalsze prace nie były realizowane.

W roku 1974 wojewódzki konserwator zabytków upomina się o remont i ochronę kościoła.

Niestety w 1976 roku zawala się strop kościoła, a władze wojskowe nie pozwalają na wejście celem dokonania inwentaryzacji. Ruina trwała do 1993 roku.

W 1993 roku władze gminy apelują o ratowanie kościoła i przystępują do finansowania konserwacji ruiny. Tym razem wojsko pomaga.

Prace konserwacyjne zabezpieczające ruinę praktycznie trwają nadal.

No cóż obecnie możemy podziwiać tą ruinę i wspominać czasy, gdy mieszkali tutaj ludzie chodzący do tego kościoła. O tym będę jeszcze pisać podczas kolejnej wędrówki.

Obserwując ta ruinę można zauważyć resztki starej sztukaterii.

Dziwne jest miejsce i okolica tego kościoła.

Brak jakichkolwiek informacji odnośnie losów wyposażenia kościoła. Znając jednak powojennego gospodarza tego terenu, który doprowadził kościół do ruiny można się tylko domyślać.

Nie znalazłem nigdzie żadnych zdjęć wnętrza kościoła.

Pozostały tylko resztki wewnętrznej sztukaterii.


Będąc w tym miejscu przypominają mi się Bieszczady sprzed wielu lat. Wtedy też tam można było napotkać zrujnowane cerkiewki świadczące o byłych mieszkańcach tych terenów.

Powoli czas ruszać dalej. Miejsce to jest kilkanaście kilometrów od domu. Lubię tu wracać.

Jeszcze ostatnie spojrzenie. I ruszam dalej.

Droga - kiedyś pewnie panował na niej ruch, a teraz........... cicho i spokojnie.

Niedaleko znajduje się kolejna osobliwości tej wsi, ale o tym podczas kolejnej wędrówki.

sobota, 13 marca 2010

Wielkopolskie Bieszczady - część I

Podczas wędrówek pokazuję różne ciekawe miejsce naszej Ojczyzny. Ale chyba najmniej rejon, gdzie mieszkam, a więc piękną krainę zwaną Pyrlandią. Dzisiaj do tej krainy. Jak ktoś nie wie gdzie jest ta kraina to jego wielka strata.
A dlaczego to miejsce nazwałem "Wielkopolskimi Bieszczadami" przekonacie się po kolejnych wędrówkach po tym terenie.


A więc dzisiaj pierwsza wędrówka - oczywiście rowerkiem. Mieszkam w takim rejonie Poznania, że blisko mam lasy i jeziora oraz rzekę Wartę - jest więc gdzie jeździć. Dzisiaj zapraszam do wspaniałego kompleksu leśnego po którym uwielbiam jeździć rowerkiem - choć nie zawsze legalnie. Werówkę ta odbyłem jesienią parę lat temu.

Ale tak na prawdę jeżdżę w ten rejon przynajmniej dwa razy w miesiącu.

Uwielbiam te dzikie leśne ścieżki. A to jest tylko 10 km od domu. Czyż nie jest tutaj ładnie?

I te wspaniałe widoki na otwarte przestrzenie. A barwy jak w Bieszczadach jesienią.
Z jedna podstawową różnicą - 550 km bliżej.


Uwielbiam jeździć tymi polnymi drogami przypominającymi Bieszczady. No cóż trzeba się cieszyć z tego co jest blisko.


Czyż te zdjęcia nie przypominają Bieszczad. Chyba trochę tak - przynajmniej mi. No brakuje tych gór - ale cóż jadąc rowerkiem można wspominać ubiegłoroczne rowerowe wyprawy po Bieszczadach. Jeszcze wrócę do tych wędrówek.

Tutaj Bieszczadzki zjazd - no może nie tak stromy.

A tutaj widok na sąsiedni grzbiet - czyż nie można pomarzyć.

Czas jechać dalej. Wbrew pozorom te piaszczyste i kamienne dukty nie są łatwe do jeżdżenia na rowerze. I co najdziwniejsze - są to drogi na których na początku XX wieku tętniło życie.

Dzisiaj jest tutaj cisza i spokój - no może niezupełnie. Do czasu, aż wkroczy jakaś brygada budowlana. Już są miejsca, gdzie te piękne lasy są wycinane - pewnie czeka jakiś deweloper.


Ale mam nadzieję, że nie zobaczę tych wyciętych lasów - po prostu nie zdążę. A teraz cieszę się wspaniałą przyrodą.

No i te cudowne barwy jesieni. Choć i wiosna też jest cudowna, gdy przyroda budzi się do życia. Ale na nią musimy jeszcze trochę poczekać.

Widoki jak w górach - co kawałek inne. I najważniejsze - dostępne dla każdego co chce wybrać się w ten rejon. Nie trzeba wylewać potu podczas wspinaczki.

Niestety i w ten rejon coraz częściej trafiają zmotoryzowaniu wariaci bezkarnie szalejący po lasach. Jak ja samochodem przekroczę prędkość to od razu zjawiają sie weseli panowie po swoja dziesięcinę. Ale jak Ci szaleńcy jeżdżący swoimi głośnymi maszynami dewastując lasy, to Ci weseli panowie tego nie widzą, a raczej nie chcą widzieć, bo są bezradni. No cóż - takie jest życie oraz taka jest równość obywateli wobec prawa.

Po paru kilometrach jazdy tą drogą dojeżdżam do miejsca, gdzie kiedyś była osada Łagiewniki.
Dziwna jest historia tej miejscowości, jak i całego tego rejonu.

Łagiewniki od średniowiecza, aż do czasu II wojny światowej były wsią leżącą w centrum dawnej gminy Suchy Las, przy drodze z Biedruska, przez Chojnicę, do Złotnik . Łagiewniki wymieniane są już w dokumentach z XV wieku, w 1510 roku należały do parafii w Chojnicy. Po powiększeniu poligonu wojskowego, po 1945 roku wieś opustoszała. Tragiczną historię Łagiewnik z lat ostatniej wojny upamiętnia Pomnik Ofiar Faszyzmu. 2 września 1939 roku w walce powietrznej nad wsią ppor. Włodzimierz Gedymin pilotujący samolot P-11C strącił niemiecki samolot bombowy Heinkel 111. Mieszkańcy Łagiewnik i okolicznych wsi ujęli dwóch uratowanych niemieckich lotników i przekazali ich w ręce polskich władz wojskowych. W odwecie, po urządzeniu pokazowego procesu, władze okupacyjne wyrokiem z 18 stycznia 1940 roku skazały na śmierć ośmiu mieszkańców wsi i okolic.

Pomnik i tablica upamiętniające to wydarzenie. Tablica na pomniku została zmieniona. na zdjęciu jeszcze stara.

Los wsi Łagiewniki podzieliły inne wsie na tym terenie, ale o tym w następnej wędrówce.

Kiedyś żyli tutaj ludzie - tak jak w Bieszczadach, a dzisiaj cicho i spokojnie - też tak jak w Bieszczadach.
Ruszam dalej.............

Jaki będzie następny etap?
O tym za tydzień.
Teraz na jakiś czas opuszczam wspaniałą dolinę Bugu i góry. Przecież muszę pokazać kawałek pięknej Krainy Podziemnej Pomarańczy.

sobota, 6 marca 2010

Nabużańskie Wspomnienia - chwila ciszy [część II]

Ostatnią nadbużańską wędrówkę odbyłem w listopadzie ubiegłego roku. Nie dokończyłem jej. Zakończyłem w tajemniczy sposób odnośnie tego co będzie dalej. Tego dnia co wędrowałem - początek kwietnia - była wspaniała pogoda. Poziom wody w rzece był wysoki, a rozlewiska rzeki pełne wody. Praktycznie wszędzie była woda.

Miejsca, gdzie latem można było swobodnie przejechać, teraz były zalane. W wodzie przeglądały się drzewa. Wspaniałe są te nadbużańskie krajobrazy. Rozlewiska Bugu maja w sobie coś tajemniczego. Wszędzie woda i przyroda. Uwielbiam taką wędrówkę. Sam na sam z przyrodą. W moim odczuciu dolina Bugu jest jednym z najpiękniejszych miejsc w Polsce. Nie ma tutaj żadnych zabudowań. Tylko wspaniała i dzika przyroda. Jest ona piękna o każdej porze roku. O, a to co. Rodzinka na wiosennym spacerze. Pewnie konsumują kolacyjkę. Smacznego. No tak zostałem zauważony. Przyglądamy się sobie wzajemie. Cóż te stwory myślą o mnie - co to za wariat pałęta się wieczorem. Czas dalej wędrować.
W planie miałem zamiar dotrzeć do wsi która odwiedziłem latem i wrócić szosą.

Po drodze przejeżdżam przez nadbużańskie łąki. A to co. Proszę uważnie obejrzeć znajdujące się na zdjęciu drzewo. Nam wydaje się, że bobry gryzą małe drzewka nad strumykami, a tymczasem w zasadzie wielkość drzewa nie ma znaczenia. Nawet zajmują się większymi drzewami rosnącymi nad Bugiem. Tutaj znów wspomnienie jesieni. A słońce powoli szykuje się do spania. Trzeba zacząć szukać drogi do domku. A tutaj gdzie nie spojrzeć woda i woda. Droga biegnie kawałek i kończy się w wodzie. A tutaj drogi już nie ma. Oj zaczyna robić się nieciekawie. Ciemność i woda. Z ciemnością nie jest źle, ale gorzej z tą wodą. Gdzie jest droga do domu. Zaczyna być nieciekawie. O i tutaj były bobry. Chyba niedawno, bo wokół drzewa są świeże trociny. No cóż i te zwierzątka są głodne na wiosnę. Po jakimś czasie docieram do głównego koryta rzeki. Nie tędy droga do domu. Tym bardziej, że po drugiej stronie jest Białoruś. A tam nie mam zamieu wybnierać się - i to wpław. Robi się coraz ciemniej. Zalana jest droga do wsi do której planowałem dotrzeć. Zaczyna być jeszcze bardziej nieciekawie. No cóż. Chowam aparat i do boju. Zakładam, że jeśli w ciągu 20 minut nie znajdę powrotnej drogi to będę dzwonić po pomoc.

Strefa nadgraniczna, a więc żołnierze znają teren i mają odpowiednie autka - może przyjechaliby po mnie jakimś ciekawym pojazdem. Na drugi dzień dziennikarze mieliby co pisać w prasie - oooooooooooo co to to nie. Ale byłaby poruta. Zaczyna się intensywna wędrówka.

Po jakimś czasie decyduję się na zdjęcie butów i forsowanie rozlewiska w pław z rowerem pod pachą. Nie da rady przejechać. Po sforsowaniu dwóch rozlewisk o głębokości powyżej kolan znajduję błotną drogę, która jechałem parę godzin prędzej. Było na niej jednak trochę więcej wody. Podejrzewam, że przyczyną problemów jest podnoszący się poziom rzeki. Musiałem wspaniale wyglądać idąc z rowerem boso po błocie. Idąc tak przekonałem się, że pomimo ciemności przyroda żyje, i tym razem ona mnie obserwuje, a nie ja ją, jak to było dotychczas.

Potem dotarłem do utwardzonej drogi. Założyłem buty na nogi oblepione błotem no i jeszcze ostatnie 8 km do noclegu - już po ciemku.

Jak dojechałem wspaniała Pani Basia uszykowała najwspanialsza zupkę. Po takiej wędrówce wszystko jest dobre. Wędrówka na szczęście zakończyła się szczęśliwie bez wzywania pomocy. Bo nie jest sztuką wyruszyć na wędrówkę, ale szczęśliwie z niej powrócić, lub dotrzeć do jej celu.