sobota, 6 marca 2010

Nabużańskie Wspomnienia - chwila ciszy [część II]

Ostatnią nadbużańską wędrówkę odbyłem w listopadzie ubiegłego roku. Nie dokończyłem jej. Zakończyłem w tajemniczy sposób odnośnie tego co będzie dalej. Tego dnia co wędrowałem - początek kwietnia - była wspaniała pogoda. Poziom wody w rzece był wysoki, a rozlewiska rzeki pełne wody. Praktycznie wszędzie była woda.

Miejsca, gdzie latem można było swobodnie przejechać, teraz były zalane. W wodzie przeglądały się drzewa. Wspaniałe są te nadbużańskie krajobrazy. Rozlewiska Bugu maja w sobie coś tajemniczego. Wszędzie woda i przyroda. Uwielbiam taką wędrówkę. Sam na sam z przyrodą. W moim odczuciu dolina Bugu jest jednym z najpiękniejszych miejsc w Polsce. Nie ma tutaj żadnych zabudowań. Tylko wspaniała i dzika przyroda. Jest ona piękna o każdej porze roku. O, a to co. Rodzinka na wiosennym spacerze. Pewnie konsumują kolacyjkę. Smacznego. No tak zostałem zauważony. Przyglądamy się sobie wzajemie. Cóż te stwory myślą o mnie - co to za wariat pałęta się wieczorem. Czas dalej wędrować.
W planie miałem zamiar dotrzeć do wsi która odwiedziłem latem i wrócić szosą.

Po drodze przejeżdżam przez nadbużańskie łąki. A to co. Proszę uważnie obejrzeć znajdujące się na zdjęciu drzewo. Nam wydaje się, że bobry gryzą małe drzewka nad strumykami, a tymczasem w zasadzie wielkość drzewa nie ma znaczenia. Nawet zajmują się większymi drzewami rosnącymi nad Bugiem. Tutaj znów wspomnienie jesieni. A słońce powoli szykuje się do spania. Trzeba zacząć szukać drogi do domku. A tutaj gdzie nie spojrzeć woda i woda. Droga biegnie kawałek i kończy się w wodzie. A tutaj drogi już nie ma. Oj zaczyna robić się nieciekawie. Ciemność i woda. Z ciemnością nie jest źle, ale gorzej z tą wodą. Gdzie jest droga do domu. Zaczyna być nieciekawie. O i tutaj były bobry. Chyba niedawno, bo wokół drzewa są świeże trociny. No cóż i te zwierzątka są głodne na wiosnę. Po jakimś czasie docieram do głównego koryta rzeki. Nie tędy droga do domu. Tym bardziej, że po drugiej stronie jest Białoruś. A tam nie mam zamieu wybnierać się - i to wpław. Robi się coraz ciemniej. Zalana jest droga do wsi do której planowałem dotrzeć. Zaczyna być jeszcze bardziej nieciekawie. No cóż. Chowam aparat i do boju. Zakładam, że jeśli w ciągu 20 minut nie znajdę powrotnej drogi to będę dzwonić po pomoc.

Strefa nadgraniczna, a więc żołnierze znają teren i mają odpowiednie autka - może przyjechaliby po mnie jakimś ciekawym pojazdem. Na drugi dzień dziennikarze mieliby co pisać w prasie - oooooooooooo co to to nie. Ale byłaby poruta. Zaczyna się intensywna wędrówka.

Po jakimś czasie decyduję się na zdjęcie butów i forsowanie rozlewiska w pław z rowerem pod pachą. Nie da rady przejechać. Po sforsowaniu dwóch rozlewisk o głębokości powyżej kolan znajduję błotną drogę, która jechałem parę godzin prędzej. Było na niej jednak trochę więcej wody. Podejrzewam, że przyczyną problemów jest podnoszący się poziom rzeki. Musiałem wspaniale wyglądać idąc z rowerem boso po błocie. Idąc tak przekonałem się, że pomimo ciemności przyroda żyje, i tym razem ona mnie obserwuje, a nie ja ją, jak to było dotychczas.

Potem dotarłem do utwardzonej drogi. Założyłem buty na nogi oblepione błotem no i jeszcze ostatnie 8 km do noclegu - już po ciemku.

Jak dojechałem wspaniała Pani Basia uszykowała najwspanialsza zupkę. Po takiej wędrówce wszystko jest dobre. Wędrówka na szczęście zakończyła się szczęśliwie bez wzywania pomocy. Bo nie jest sztuką wyruszyć na wędrówkę, ale szczęśliwie z niej powrócić, lub dotrzeć do jej celu.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ciekawa przygoda.Błotna przygoda coś mi przypomina.Piękne zdjęcia.len.pl