niedziela, 25 listopada 2012

Urodziny - dzień drugi - starość nie radość

Drugi dzień majowej wędrówki - NIESAMOWITE - dzień własnych urodzin spędzam w górach - pierwszy raz w życiu w ukochanych górach. Pobudka jak zwykle wcześnie rano - mnie to nie przeszkadza. Śniadanko i do boju.

Dzisiaj pogoda lepsza niż wczoraj. Słoneczko wprawdzie nie świeci, ale jest sucho.

Wędrówka rozpoczyna się od przejażdżki gruzawikiem [ciężarówką]. Ma to swój niepowtarzalny urok. Zakładam kamerkę, aby uwiecznić przejazd.

No i jedziemy. Można się zastanawiać dlaczego nie piechotką. No cóż - doba ma tylko 24 godziny, a jeszcze trzeba pospać. Na piechotkę tez przyjdzie czas.
Jadąc gruzawikiem 8 km w tym prawie 250 m pod górę przejeżdżamy w 45 minut. Piechotką zajęłoby to około 2 godzin, a więc zarabiamy ponad godzinę w jedna stronę.


Powoli jedziemy droga. Na początku nawet spokojnie i nie trzęsie.


Można rozglądać sie po okolicy.





W miarę pokonywanych kilometrów droga staje się błotnista i wertepowata.  Trzeba mocno trzymać się burt auta, aby nie polatać na dnie skrzyni.

Bywają również chwile grozy - na przykład wąskie mostki na strumykami. Na samochodzie nie robi to wrażenia. jedzie jakby nic nie było.

Znów spokojna droga.

Nie tylko my poruszamy się po tej drodze.


O - strumyk - znów trochę pokołysze.


No i koniec jazdy. Wysiadka - dalej na piechotkę o własnych siłach.


Owce przyglądają się nam - kto znowu zwariował i rusza w góry.



Zakładamy rynsztunek i ruszamy w górę. Dzisiaj celem jest Doboszanka - do podejścia około 800 m. Nie tak źle. Na początku mostek, ale nie stanowi on żadnego problemu.


No i powoli pod górkę.


Pomimo pochmurnego dzionka zaczyna być gorąco - przerwa na przebranie.



I dalej do góry. Z daleka wygląda to na kondukt tragarzy.




Ale co to..............

W miarę podchodzenia robi się coraz zimniej.

Wchodzimy w strefę drzew pokrytych lodem, co robi niesamowite wrażenie.


Robi się mokro od spadających na nas drobin lodu.

Chwila odpoczynku.......

i dalej do boju.

Krajobraz przypomina trochę zimę. Tylko dziwną - i góry na drzewach lód, a na dole woda.

Trzeba ruszać dalej. Mgła gęstnieje.

Lodu coraz więcej.



Wygląda to nawet ładnie.

No i zaczyna się. Trzeba wejść w oblodzona kosodrzewinę.

Jest to nawet ładne. Ale o przyjemności nie można mówić. Po prostu cholernie mokro.

Można podziwiać wspaniałe kształty uformowane przez lód na krzakach.

Po kilkudziesięciu minutach przedzierania się przez kosodrzewinę jestem zupełnie przemoczony.
Uroki górskich wędrówek - nic nie ma za darmo.

Zaczynają się kamienie - przecież to Gorgany.

Jeszcze trochę lodu - to już końcówka.



Pierwsze oznaki, że to juz wiosna, a nie zima.

Wreszcie koniec lodu. I o dziwo znacznie cieplej. Kamienie są po prostu ciepłe. Można się od nich trochę ogrzać. Siadamy i chwila odpoczynku.

I ruszamy w dalszą drogę. Jakże inna sceneria. Najważniejsze, że wreszcie sucho. I nawet ciepło
.

Niestety nadal mglisto i nie widać rozległych przestrzeni. Tym niemniej widoki są ładne - niepowtarzalny urok zamglonego świata.
Wreszcie szczyt - Doboszanka [1754 m n.p.m.] - cel dzisiejszej wędrówki.
Urodzinowa zdobycz - a właściwie prezent. Jeszcze nigdy urodzin nie spędzałem na szczycie góry. Nawet mgła nie przeszkadzała - byłem po prostu szczęśliwy. Coś wspaniałego - od razu poczułem, że mam chyba mniej lat niż wynika z kalendarza. Niewielu chodzi po górach w moim wieku.
Nie byłem jednak najstarszy. Był jeszcze Pan Janek. 15 lat starszy niż ja. Urodziny miał parę dni prędzej.
Chwila odpoczynku i trzeba schodzić na dół.

Tym razem juz nie ma lodu, a kosodrzewina jest w miarę sucha.
Jeszcze parę godzin prędzej przedzierałem się przez oblodzoną kosodrzewinę. Teraz po lodzie nie ma śladu.
Chwila odpoczynku i ............
dalej męczące zejście. Osobiście wolę podchodzić niż schodzić.
I znowu ten rozwalający się mostek.
Byli tacy co decydowali się forsować rzekę za pomocą tej przeprawy.
Kwestia gustu.
No i nasz gruzawik. Ładujemy się do skrzyni i ruszamy. Tym razem miałem przyjemność siedzieć obok kierowcy.
Przeniosłem się kilkanaście lat wstecz.  Z tej perspektywy droga wygląda zupełnie inaczej.
A jazda dostarcza niepowtarzalnych wrazeń. Szczególnie widząc wnętrze tego osobliwego pojazdu.

Kierowca jedzie - tak jak ja jeżdżę moim autkiem po drodze asfaltowej. Ale przecież on jedzie tą drogą nie pierwszy i nie ostatni raz. Dla niego to chleb powszedni.
No i koniec jazdy.
Wyładunek bagażu.


A wieczorem po kolacyjce odpoczywamy śpiewając w towarzystwie gitar. Jutro ciąg dalszy wędrówki.

Powoli czas kończyć, jutro znów ruszamy w dalszą wedrówkę w okolicach Rafajłowej [obecnie Bystrica].
No i jeszcze słówko o Panu Janku. Najstarszy uczestnik wycieczki. Pan Janek parę dni prędzej skończył 75 lat. Reszta uczestników - łącznie ze mną to małolaty. I jeszcze do tego nie był nigdy na końcu. Zawsze pełen uśmiechu i pogody ducha. Wielu młodych może mu tego zazdrościć. 100 lat Panie Janku.

Teraz już wiecie dlaczego ten cykl nazwałem urodzinowym. Zapraszam na kolejna - trzecia - urodzinową  wędrówkę za tydzień. Tym razem będziemy wjeżdżać i wchodzić na Przełęcz Legionów.