niedziela, 18 listopada 2012

Urodziny - dzien pierwszy - ale leje

Pierwszą tegoroczna wędrówkę po górach odbyłem w maju. Przez długie lata będę miał do niej szczególny sentyment, ale o tym będzie dnia drugiego.

Jak zwykle wędrówkę rozpoczynałem w Rzeszowie. Najpierw 500 km własnym autkiem. Potem około 400 km nocą autokarem. Dojechałem rankiem do miejscowości Maniawa i dalej piechotką w góry - część Gorganów.

Niestety pogoda [przynajmniej początkowo] była parszywa - no może nie lało, ale na pewno porządnie padało. Na szczęście było stosunkowo ciepło, a więc szło wytrzymać.


 

Wody w rzeczkach przybyło, a więc mokro było również z dołu.



Idąc górami po drodze mijamy mogiły tych co zostali w nich na zawsze. Tym razem nie byli to turyści, lecz żołnierze.


Tablica upamiętniająca tych co zginęli w 1946 roku. Był to żołnierz UPA. Niestety historia nie jest tak klarowna jak niektórzy usiłują ją nam przedstawić. Nie potrafię przetłumaczyć treści tablicy [nie znam języka ukraińskiego], ale postaram się wkrótce uzupełnić tłumaczeniem jej treści.


Wędruję wzdłuż rzeki Maniawa.



Piękny kociołek. Powoli dochodzimy do wodospadu.



Już niedaleko. Nadal pada.


W dali Wodospad Maniawski.


Jeden z największych wodospadów na terenie Ukrainy. Największy w okolicach Stanisławowa.


Do wodospadu dochodzi się idąc wąwozem, który jest otoczony ścianami o wysokości około 20 m.


Wodospad ma trzy progi. Najwyższy ma 18 m wysokości.



Chwila odpoczynku.

Oto najstarszy uczestnik wycieczki - Pan Janek - jak na swoje latka trzyma się wspaniale i nie ustępuje młodszym. O nim w następnej wędrówce za tydzień.

 W górach do dzisiaj bez pomocy koni życie jest niemożliwe. Pomimo parszywej pogody spotkałem tych dla których są one domem i to nie drugim.



Często mówimy, że pies jest najwierniejszym przyjacielem. Ale tutaj w górach chyba koń.


Trzeba iść dalej w kierunku górki Pohurczyna i Połoniny Komarniki.


Pada może mniej, ale widoczność do .............. szkoda słów.


Bywają szlaki znakowane, ale cóż jak są one znakowane - bez komentarza. Choć muszę przyznać, że co roku jest lepiej.



Oj, gdyby było słoneczko, to byłby wspaniały widok, a tak mglisto, i można sobie tylko wyobrazić widoki.

 Wspaniałe połoniny.  Dla mnie góry maja swój niepowtarzalny urok również w taką pogodę. No może nie dla robienia zdjęć.


W dali widać chatkę. Będzie odpoczynek i woda nie będzie lała się na głowę.


Za parę tygodni będzie tutaj tętnić życiem. Przyjdą ludzie, a puste hale zapełnią się owcami.





Wreszcie sucho - można chwile odpocząć od wody.



W miarę upływu czasu pogoda poprawia się - pada mniej. Wreszcie coś widać dalej.


Pojawiają się mgły. Co według mnie zwiastuje poprawę pogody. Pozostaje jednak pytanie - KIEDY?


To chyba Grzbiet Czortka - a może nie. Niestety nie mam pamięci do nazw, a szczególnie, aby połączyć je ze zdjęciami.


HURA - przestało padać. Poprawia się widoczność. Wreszcie więcej widać.



Pojawiają się doliny. Istnieją już dawno, ale można je zobaczyć tego dnia.


Nawet widać wsie w dolinach.


Wędrówka staje się przyjemniejsza. To chyba Połonina Arszyca.

 Jeszcze trochę i zejdziemy do wsi Zielona.


Wędrówka dobiegła końca. Zmęczeni [w moim przypadku ponad 36 godzin wędrówki], zmoczeni oraz ubłoceni wsiadamy do autokaru i ruszamy do Rafajłowej, gdzie jedzonko i nocleg w suchym pomieszczeniu.

Mam nadzieję, że następnego dnia pogoda będzie lepsza. O tym jednak za tydzień. Również dlaczego taka nazwa - URODZINY - tej wędrówki

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Jak widać pogoda Ci nie dopisała na tej wędrówce,ale mgła ma też swój urok...dodaje krajobrazom tajemniczości... .