Znów pewnie zawiodłem i zawiodę część tych co oczekują na nowy wpis o górach. Niestety i tym razem moje wędrówki w realu pokrzyżowały możliwości umieszczenia kolejnych na blogu. Przyczyna tego wszystkiego jest rower. W tym roku góry zdradziłem częściowo dla rowerku - tylko częściowo.
Parę lat temu po problemach zdrowotnych zacząłem jeździć rowerkiem. Najpierw osiągnięciem było przejechanie 10 km. A dzisiaj ................. 100 km nie stanowi problemu.
W zeszłym roku pierwszy raz wystartowałem w maratonie rowerowym. Pierwsza impreza była we Wrocławiu.
Po przyjeździe trzeba przygotować rower, a inaczej nazywając wypakować go z samochodu i złożyć. Na przygotowanie był czas w domku.
Zaliczałem się do folkloru. Nikt mi nie pomaga - mogę liczyć tylko na siebie - z rowerem nie mam wielkiego doświadczenia.
No wreszcie rower złożony i gotowy do zabawy.
Ostatnie szlify i za chwile start na 54 km.
Lekka rozgrzewka.
Ostatnie kontrole sprzętu.
I pora jechać na start.
Nie byłem sam z "folkloru" - ale wszyscy bawią się. Przynajmniej Ci którzy nie jeżdżą wyczynowo. Moje cele są trochę dziwne - dojechać do mety i nie być na pudle od końca .
No i wreszcie start. Pierwszy raz startuję w takiej imprezie.
Jadę również w tym tłumie. Ale tylko początkowo.
Dalej już jadę prawie samotnie - no może niezupełnie - czasem udaje mi się kogoś wyprzedzić, a czasem ktoś mnie wyprzedza, co zdarza się częściej.
Trasa różnie przebiegała.
Ale jechało się fajnie.
Oj znowu ktoś mnie dogania i pewnie zaraz przegoni. Tak to już bywa.
No i ostatnia prosta do mety. No cóż bylem 23 [oczywiście od końca] na 788 zawodników startujących. A więc cel został osiągnięty.
Parę tygodniu później znów odbiło mi - pojechałem na maraton do Olsztyna. Cele takie same jak we Wrocławiu.
Trasa była zdecydowanie ładniejsza i bardziej urozmaicona. Były piaski.
I drogi polne.
I trochę asfaltu.
No i jak przystało na Mazury - było również trochę wody - bo w nocy padało.
Ale to mi nie przeszkadzało.
Była po prostu fajna zabawa.
W zawrotnym tempie zmierzam do mety.
No cóż i tym razem osiągnąłem cel. No mety dojechałem i byłem 23 - oczywiście od końca - na 303 startujących.
Potem tego roku startowałem jeszcze raz - zbierałem doświadczenie.
A ten rok lepiej nie mówić. Startowałem już 5 razy i za tydzień czeka mnie ostatnia zabawa tegoroczna. No cóż trasy były coraz trudniejsze, a mnie prześladował trochę pech. Na jednej imprezie złapałem jeden raz gumę [ale 3 km przed metą], a na innej dwa razy. Ale za każdym razem dojechałem do mety i nie byłem ostatni - choć raz byłem na pudle - jak złapałem dwa razy gumę - i widziałem quada z napisem koniec. Ale pomimo tego wszystkiego w klasyfikacji generalnej dla mojej grupy wiekowej jestem 10, a więc nie najgorzej. Może po ostatniej imprezie będzie trochę lepiej - okaże się.
Traktuje to jako dobra zabawę. Uważam, że po moich przejściach zdrowotnych taka zabawa jest i tak sukcesem.
Oczywiście następny wpis będzie za dwa tygodnie [za tydzień startuję na rowerku w Kwidzynie] i obiecuję, że już rowerek zejdzie trochę na drugi plan i kolejne wędrówki będą ukazywać się systematycznie.
I jeszcze jedna uwaga - tym razem zdjęcia nie są mojego autorstwa. Po prostu nie można jechać rowerkiem i robić zdjęcia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
No...tym razem pozwoliłeś nam nie tylko poznać swoją drugą pasję ,ale też zaprezentowałeś się,jak wyglądasz;).
Uśmiech na twarzy wskazuje,że to co robisz sprawia Ci przyjemność.
Tak trzymaj!
Prześlij komentarz