Witam wszystkich. Ostatnio jakoś wyrabiam się z cotygodniowymi wędrówkami. Dzisiaj zapraszam na nietypową jesienną wędrówkę po górach - na rowerku. Miesiąc temu dzięki mojej Córce Isi mieszkającej w Anglii pierwszy raz zetknąłem się z singletrackami w Anglii. Coś wspaniałego.
Niezorientowanym muszę wyjaśnić co to jest. Jest to to wąska ścieżka rowerowa poprowadzona w terenie.
Zacząłem szukać czegoś podobnego w Polsce - no i znalazłem. No może niezupełnie w Polsce - na pograniczu czesko-polskim w Górach Izerskich - koło Świeradowa Zdroju [po stronie polskiej] oraz Nowego Miasta pod Smrkem [po stronie czeskiej].
Jak już znalazłem to pozostało tylko pojechać. Wylądowałem tam dwa tygodnie temu. Wybrałem się na trzydniowy wyjazd. Pierwszego dnia zrobiłem rozeznanie, a następne dwa dni już szalałem - no może niezupełnie - ale było wspaniale.
Główny punkt wypadowy jest w Nowym Mieście pod Smrekiem - po stronie Czeskiej - niecałe 10 km kd Świeradowa Zdroju.
Niestety o tej porze roku wszystko było już pozamykane - za wyjątkiem ścieżek.
Po rozpakowaniu roweru ruszam na pierwszą wędrówkę. Najpierw ścieżką zielona - najłatwiejszą.
Pogoda była wspaniała. Słoneczko. Bezchmurne niebo i w miarę ciepło. Cóż więcej potrzeba do szczęścia.
Co za wspaniała jazda wśród drzew po dywanie modrzewiowych igieł.
A to kto jedzie z przodu. Czeski maluch zasuwa po platformie jakby była to zwykła ścieżka. Nie pozostało nic innego jak jechać dalej - pomimo obaw. I tu pierwsze zaskoczenie. Podczas dwudniowej wędrówki spotkałem jednego Polaka - o dziwo z Poznania.
Czasami bywało białawo. To nie śnieg - to poranny szron.
No i to czego najbardziej nie lubię - jazda po drewnianych platformach.
No i znów coś przyjemniejszego. Jazda po liściastym dywanie. Czasami trudno było znaleźć właściwą ścieżkę.
Znów wspaniałe otoczenie lasu podświetlane słoneczkiem. Tutaj można odpocząć.
Wspaniały zjazd wśród drzew.
Czasem była szersza droga - ale to tylko kawałek.
Po przejechaniu najłatwiejszej trasy wybrałem się na trudniejsze - czerwona i czarna. Choć wjazd dokładnie na granicy, to prowadza one prawie w całości po stronie polskiej.
Fajny podjazd i ................ co będzie dalej.
Jesienna sceneria.
No i te widoki. Tym razem na stronę polską - Świeradów Zdrój.
Znów jazda po modrzewiowym dywanie.
Ścieżka jest poprowadzona wśród drzew - coś wspaniałego.
Zjazdy i podjazdy.
Gdzie jechać. Drogowskazami są drewniane słupki przy ścieżce.
No na dzisiaj starczy. Jeżdżąc po tych ścieżkach przejechałem ponad 50 km. Czas coś zjeść i odpocząć. Jutro ciąg dalszy zabawy.
Tym razem zmieniłem miejsce startu. Wybrałem się parę kilometrów dalej do Lázně Libverda - również po stronie czeskiej. Tutaj powstała pierwsza ścieżka w ubiegłym roku.
Rower przygotowany do wędrówki. Zaskoczenie - jest nawet gdzie napompować koła. Gorzej z informacją. Poza mapami w necie nic nie ma. No może niezupełnie - ale istniejące mapki nie w pełni odzwierciedlają stan faktyczny. A Pani na parkingu niezbyt orientuje się, które trasy są przejezdne, a które nie. Według niej połowa tras, które przejechałem, jest nieprzejezdna.
Patrze na okolicę. Rok temu byłem tutaj - jednak wędrowałem piechotką bez rowerku. Nawet nie wiedziałem, że coś takiego jest. Przechodziłem wprawdzie kawałek obok ścieżki, ale wydawała mi się nieciekawa.
Trzeba ruszać. Najpierw kawałek podjazdu - nawet asfaltem.
Ten słupek to drogowskaz rowerowy.
Jeszcze spojrzenie na parking. Na razie pusto.
Aby mieć przyjemność zjeżdżania. trzeba pomęczyć się pod górkę. Ale Anioły czuwają. Na szczęście ścieżki są tak poprowadzone, że nie odczuwałem trudu podjazdu. Nawet były przyjemne.
Ścieżka jest urozmaicona.
Na nudę nie można narzekać. Jednak cały czas pod górkę. Już nie mogę doczekać się tej przyjemniejszej części. W przypadku chodzenia wolę podchodzić niż schodzić. A na rowerku odwrotnie.
Widać ścieżkę, która zjeżdżałem do dolinki. Niestety robienie zdjęć jest utrudnione. Trzeba uważać. aby nie zjechać ze ścieżki, co może się skończyć - w najlepszym przypadku paroma siniakami.
I znów pod górkę. Słoneczko grzeje, a więc nie jest tak źle.
A po chwili znów szaleńczy zjazd.
Widoki zmieniają się co chwilę.
Nie można za bardzo poszaleć. Pierwszy raz jadę tą trasą.
Chwila odpoczynku. Rowerek spisuje się dobrze.
Chwilka odpoczynku po stromym podjeździe. Doganiają mnie młodsi. I tak cieszę się, że jadę bezproblemowo. Podczas tych dwóch dni nie spotkałem starszych, a młodsi byli szybsi i po chwili widziałem znikające punkty.
No i chwila postoju. Jest okazja. W tym miejscu przejechałem 6000 km w tym roku. Co za radość.
Trzeba jechać dalej. W tym miejscu kończył się najtrudniejszy odcinek na całej trasie - pomimo, że po asfalcie. Na odcinku niecałych 2 km prawie 200 m podjazdu. I to po prawie 30 km w nogach.
Ale jest gdzie odpocząć. I znów chwila wspomnień. W tym miejscu byłem rok temu. Tez podchodziłem. Różnica polegała na tym, że rok temu szedłem dalej do góry na najwyższy szczyt Gór Izerskich - Smrek, a tym razem był to praktycznie ostatni podjazd - i to jaki.
A gdzie jest dalsza droga. Chwila poszukiwań.
Jest............ i jazda dalej. Tym razem już na dół.
Po dywanie liści.
Czasem trudno było znaleźć ścieżkę.
Chwila na podziwianie jesiennych barw.
I poszukiwanie ścieżki.
OOOOOOO jest.
Znów ktoś dogania mnie. Tak to już jest ja ma się słuszny wiek.
Ale przynajmniej zostawił ślad i nie muszę szukać drogi.
I znów zmiana scenerii. I znów szaleńczy zjazd.
Jeszcze chwila spojrzenia na góry. Wędrówka powoli dobiega końca.
I już koniec.
Koniec podjazdów i szaleńczych zjazdów.
W ciągu dwóch dni przejechałem ponad 70 km. Niektóre odcinki pokonałem dwa razy. Ale nie pokonałem całej trasy. Po prostu zabrakło czasu i część jeszcze nie została zrobiona.
Powrócę za rok.
niedziela, 27 listopada 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)