niedziela, 6 listopada 2011

Jesienna wędrówka - no może niezupełnie - cz. 1

Dwa tygodnie temu wędrowałem po Zakarpaciu. Dzisiaj zapraszam na kolejną jesienną wędrówkę - choć trudno ją nazwać jesienną. Najciekawsze jest to, że ludzie z którymi jeżdżę wiedzą po co jadą i wstanie dla nich o godzinie 6 rano nie stanowi żadnego problemu.

Pomimo, ze poprzedniego dnia wędrowaliśmy cały dzionek po całej nocce jazdy autobusem i do tego wieczorem trochę posiedzieliśmy śpiewając przy gitarze, dzisiaj pobudka o godzinie 6.00 rano. Jeszcze ciemno. Śniadanko i do boju.

Po godzinie jazdy autobusem zajeżdżamy do punktu wyjścia - miejscowość Łoziańsk - około 50 km od Wołowca. Wysiadka i przygotowania do drogi. Pomimo słonecznej pogody trzeba być przygotowanym na wszystko - to są jednak góry.

Ruszamy przez wieś. Jakże inna zabudowa niż w Polsce. Przenoszę się w inny świat - świat którego już prawie nie ma - przynajmniej w Polsce.

Owce obserwują ten poranny kondukt z plecakami. Cóż one sobie o nas myślą?

A my cóż. Powoli wspinamy się do góry.

Pomimo barw jesieni - pojawia się biel śniegu.

Nikt nie chodzi tymi bezdrożami - ścieżkę trzeba wydeptać w śniegu.

Ale nagrodą są wspaniałe widoki. Pogoda dopisuje - jest cudownie.

Na dole jesień, a w górach początek zimy.

A to dopiero połowa października.

Barwy odchodzącej jesieni przeplatają się z barwami nadchodzącej zimy.


A jednak, ktoś jechał ta drogą, niestety wcześniej niż my szliśmy - trudno trzeba iść piechotką.


Jestem coraz wyżej - barwy jesieni zostają w dolinach.

Ale cóż to - nadciągają chmurki.

Tam gdzieś daleko cel podróży. Zaczyna oplatać go mgła.

Przypominają się słowa piosenki:
"A w dolinach piękna jesień złote liście niesie wiatr"

No cóż pogoda powoli zmienia się. Ale to też ma swój urok. Zmienia się oświetlenie sceny.

Smugi słońca przeplatają się z mgłą.

Wchodzimy do lasu - tutaj jest jeszcze jesień.

A ten dziwny korowód snuje się dalej do .......

Z tyłu widać jeszcze jesienne słoneczko.

No cóż trzeba podjąć decyzję. Postój. Ale to nie tylko odpoczynek. To również przygotowanie do dalszej wędrówki - żegnamy strefę jesieni i wchodzimy w strefę zimową.

Dywan liści zastępuje dywan śnieżny. Przekraczamy 1000 m n.p.m.

Latem połoniny są kolorowe, a w scenerii zimowej białe. Gdzie są te kwiatki. Gdzieś pod śniegiem.

Pogoda robi się coraz bardziej tajemnicza. Lubie góry we mgle - mają w sobie coś tajemniczego i uspokajającego.

Gdzie idziemy w tym zamglonym świecie - tam gdzie prowadzi nas droga - coraz bardziej zasypana śniegiem. Nad nami czuwają Anioły.

Wreszcie szczyt.

No może nie szczyt tylko kulminacja Połoniny Kuk - tylko 1335 m n.p.m. To prawie tyle co najwyższy szczyt w polskich Bieszczadach - Tarnica [1346].

I dla porównania - Połonina Kuk stanowi fragment Połoniny Borżawy mającej około 25 km długości, a więc więcej niż wszystkie Połoniny Bieszczadzkie.

Wieża jest cudownie przyodziana w zimowa szatę.

No cóż czas ruszać dalej. Teraz już na dół.

Po drodze mijamy kamień z napisem - może to pamiątka po tych których zabrały Anioły.


O dalszej wędrówce. Jaka była pogoda i jakie widoki o tym za tydzień - zapraszam.

1 komentarz:

T.K. pisze...

Owce patrzą na Was z wyraźnym zainteresowaniem :).A co sobie myslą?- pewnie chciałyby pójść z Wami :)))).Zdjęcie owiec - podobnie jak wiele innych przy tym wpisie -super!