Drugi dzień majowej wędrówki - NIESAMOWITE - dzień własnych urodzin spędzam w górach - pierwszy raz w życiu w ukochanych górach. Pobudka jak zwykle wcześnie rano - mnie to nie przeszkadza. Śniadanko i do boju.
Dzisiaj pogoda lepsza niż wczoraj. Słoneczko wprawdzie nie świeci, ale jest sucho.
Wędrówka rozpoczyna się od przejażdżki gruzawikiem [ciężarówką]. Ma to swój niepowtarzalny urok. Zakładam kamerkę, aby uwiecznić przejazd.
No i jedziemy. Można się zastanawiać dlaczego nie piechotką. No cóż - doba ma tylko 24 godziny, a jeszcze trzeba pospać. Na piechotkę tez przyjdzie czas.
Jadąc gruzawikiem 8 km w tym prawie 250 m pod górę przejeżdżamy w 45 minut. Piechotką zajęłoby to około 2 godzin, a więc zarabiamy ponad godzinę w jedna stronę.
Powoli jedziemy droga. Na początku nawet spokojnie i nie trzęsie.
Można rozglądać sie po okolicy.
W miarę pokonywanych kilometrów droga staje się błotnista i wertepowata. Trzeba mocno trzymać się burt auta, aby nie polatać na dnie skrzyni.
Bywają również chwile grozy - na przykład wąskie mostki na strumykami. Na samochodzie nie robi to wrażenia. jedzie jakby nic nie było.
Znów spokojna droga.
Nie tylko my poruszamy się po tej drodze.
O - strumyk - znów trochę pokołysze.
No i koniec jazdy. Wysiadka - dalej na piechotkę o własnych siłach.
Owce przyglądają się nam - kto znowu zwariował i rusza w góry.
Zakładamy rynsztunek i ruszamy w górę. Dzisiaj celem jest Doboszanka - do podejścia około 800 m. Nie tak źle. Na początku mostek, ale nie stanowi on żadnego problemu.
No i powoli pod górkę.
Pomimo pochmurnego dzionka zaczyna być gorąco - przerwa na przebranie.
I dalej do góry. Z daleka wygląda to na kondukt tragarzy.
Ale co to..............
W miarę podchodzenia robi się coraz zimniej.
Robi się mokro od spadających na nas drobin lodu.
Chwila odpoczynku.......
i dalej do boju.
Krajobraz przypomina trochę zimę. Tylko dziwną - i góry na drzewach lód, a na dole woda.
Trzeba ruszać dalej. Mgła gęstnieje.
Lodu coraz więcej.
Wygląda to nawet ładnie.
No i zaczyna się. Trzeba wejść w oblodzona kosodrzewinę.
Jest to nawet ładne. Ale o przyjemności nie można mówić. Po prostu cholernie mokro.
Można podziwiać wspaniałe kształty uformowane przez lód na krzakach.
Po kilkudziesięciu minutach przedzierania się przez kosodrzewinę jestem zupełnie przemoczony.
Uroki górskich wędrówek - nic nie ma za darmo.
Zaczynają się kamienie - przecież to Gorgany.
Jeszcze trochę lodu - to już końcówka.
Pierwsze oznaki, że to juz wiosna, a nie zima.
Wreszcie koniec lodu. I o dziwo znacznie cieplej. Kamienie są po prostu ciepłe. Można się od nich trochę ogrzać. Siadamy i chwila odpoczynku.
I ruszamy w dalszą drogę. Jakże inna sceneria. Najważniejsze, że wreszcie sucho. I nawet ciepło
Niestety nadal mglisto i nie widać rozległych przestrzeni. Tym niemniej widoki są ładne - niepowtarzalny urok zamglonego świata.
Wreszcie szczyt - Doboszanka [1754 m n.p.m.] - cel dzisiejszej wędrówki.
Urodzinowa zdobycz - a właściwie prezent. Jeszcze nigdy urodzin nie spędzałem na szczycie góry. Nawet mgła nie przeszkadzała - byłem po prostu szczęśliwy. Coś wspaniałego - od razu poczułem, że mam chyba mniej lat niż wynika z kalendarza. Niewielu chodzi po górach w moim wieku.
Nie byłem jednak najstarszy. Był jeszcze Pan Janek. 15 lat starszy niż ja. Urodziny miał parę dni prędzej.
Chwila odpoczynku i trzeba schodzić na dół.
Tym razem juz nie ma lodu, a kosodrzewina jest w miarę sucha.
Jeszcze parę godzin prędzej przedzierałem się przez oblodzoną kosodrzewinę. Teraz po lodzie nie ma śladu.
Chwila odpoczynku i ............
dalej męczące zejście. Osobiście wolę podchodzić niż schodzić.
I znowu ten rozwalający się mostek.
Byli tacy co decydowali się forsować rzekę za pomocą tej przeprawy.
Kwestia gustu.
No i nasz gruzawik. Ładujemy się do skrzyni i ruszamy. Tym razem miałem przyjemność siedzieć obok kierowcy.
Przeniosłem się kilkanaście lat wstecz. Z tej perspektywy droga wygląda zupełnie inaczej.
A jazda dostarcza niepowtarzalnych wrazeń. Szczególnie widząc wnętrze tego osobliwego pojazdu.
Kierowca jedzie - tak jak ja jeżdżę moim autkiem po drodze asfaltowej. Ale przecież on jedzie tą drogą nie pierwszy i nie ostatni raz. Dla niego to chleb powszedni.
No i koniec jazdy.
A wieczorem po kolacyjce odpoczywamy śpiewając w towarzystwie gitar. Jutro ciąg dalszy wędrówki.
Powoli czas kończyć, jutro znów ruszamy w dalszą wedrówkę w okolicach Rafajłowej [obecnie Bystrica].
No i jeszcze słówko o Panu Janku. Najstarszy uczestnik wycieczki. Pan Janek parę dni prędzej skończył 75 lat. Reszta uczestników - łącznie ze mną to małolaty. I jeszcze do tego nie był nigdy na końcu. Zawsze pełen uśmiechu i pogody ducha. Wielu młodych może mu tego zazdrościć. 100 lat Panie Janku.
Teraz już wiecie dlaczego ten cykl nazwałem urodzinowym. Zapraszam na kolejna - trzecia - urodzinową wędrówkę za tydzień. Tym razem będziemy wjeżdżać i wchodzić na Przełęcz Legionów.