sobota, 11 grudnia 2010

Pożegnalny wyjazd - niezwykłe spotkania_cz.I

Kochani - znów mnie nie było przez długi okres czasu. No cóż sprawy zawodowe biorą górę. A ponadto również i w tym czasie trochę wędrowałem
po Górach Izerskich - czeska strona.


Dzisiaj zapraszam na wędrówkę wspomnieniową. Przez wiele lat jeździłem do Bielska Podlaskiego. Stąd kawałek drogi i już jest Puszcza Białowieska. Wielokrotnie wykorzystywałem tą okazję, aby powłóczyć się po puszczy. Niestety w tym roku na przełomie stycznia i lutego ostatni raz byłem tam okazjonalnie. Praca skończona i skończyło się zwiedzanie w tym rejonie.

Po pracy późnym wieczorkiem jadę autkiem do Białowieży. Początkowo droga przez pola.

Potem przez lasy. Ciekawie wyglądają w świetle samochodowych reflektorów.

Na drugi dzień rano wyruszam na spacer. Pani Irenka u której nocuje załatwiła mi przewodnika.

Nawet ptaszki dziwią się kto o tej porze w śniegu wybiera się na spacer.

Ale takiej okazji nie można sobie podarować.

Po drogach jeździłem autkiem. A po lasach piechotką.
Pięknie wyglądają te lasy w białej szacie. Modelki założyły zimowy ubiór.

A oto mój przewodnik po puszczy. Idzie do przodu, obserwuje las i wypatruje co jest ciekawego do obejrzenia. Zna każde drzewo w puszczy i każdą ścieżkę. Niesamowity człowiek.

Idziemy drogą na poszukiwanie KRÓLA puszczy i jego orszaku.

No cóż tutaj go nie spotkamy - bufet jest pusty.

Ale są inni mieszkańcy puszczy. Pan z którym wędrowałem po puszczy znał każdą ścieżkę i każde drzewo. Urodził się w Białowieży ponad 80 lat temu.

A co to za stwór - nie znam się na tym. A Pan opowiadał - skąd przyszedł w która stronę poszedł - czytał życie lasu z tropów.

A ja nie potrafiłem nawet tego wszystkiego zapamiętać.

Idziemy dalej na spotkanie z królem puszczy. Po drodze podziwiam piękne modelki w zimowych szatach. Do tego wspaniała atmosfera ciszy przerywana świergotem ptaków.


Jestem pełen podziwu - dla tego Pana który oprowadza mnie po Puszczy. Zna jej zwyczaje i jej mieszkańców, a ma ponad 80 lat - tutaj urodził sie i spędził całe swoje życie. Musiałem przy nim ostro maszerować w śniegu, który nie robił dla niego żadnego wrażenia.

Nawet zwykłe leśne słupki mają swój urok - założyły białe czapeczki.

Docieramy do kolejnego bufetu.

Nawet jest jedzenie.

Niestety brak gości. Nikt nie przyszedł na jedzonko.

No może niezupełnie - są ślady. A więc może już podjedli i poszli dalej.

Pan z którym chodziłem po puszczy poobserwował otoczenie i orzekł, że tutaj orszaku królewskiego nie spotkamy. Trzeba ruszać dalej.

Po drodze podziwiam uśpiony las przykryty białą pierzynką.


No i wysmukłe modelki.

Krążymy po lesie szukając królewskiego orszaku.


Zapada decyzja - trzeba ruszać w inne miejsce.

Wchodzimy do lasu w kolejnym miejscu.

Już po chwili leśnej wędrówki spotykamy stadko dzików w bufecie. Na polane wyłożone jedzonko.

Nie wyglądają na zdziwione nasza obecnością. Obserwujemy w ciszy. Nikt - ani zwierzęta, ani my - nie czuje się zagrożony.

Nie wyglądają na przestraszone. Podchodzę, a one czekają.


Gdzież są te opowieści o dzikach atakujących ludzi. Po prostu i do nich trzeba podejść z szacunkiem i z sercem.

Pomimo wszystkiego mam trochę stracha. No cóż jestem człowiek miastowy. Pan uspokaja mnie, że jak będziemy zachowywać się spokojnie to dziki są dla nas bezpieczne. A nie mam wątpliwości, że wie co mówi.


Po chwili najedzone stadko z baru udaje się do lasu.

A my ruszamy w dalsza wędrówkę na poszukiwanie królewskiego orszaku.



A to co za dziurka. To bar dzięcioła.

Ruszamy dalej leśna drogą.

O tym co spotkałem podczas dalszej wędrówki za tydzień.

Brak komentarzy: