Niestety w przypadku robienia zdjęć w miejscu tym występuje jakieś fatum. O tym za chwilę. Najpierw parę informacji historycznych.
Początek kultu religijnego w tym miejscu sięga pierwszych lat XVIII wieku - wtedy istniała cerkiew greko-katolicka. W lipcu 1710 roku w pobliskich Siemiatyczach wybucha epidemia cholery. Ludzie uciekali i kryli się w okolicznych lasach.
Według legendy, w tym okresie jeden z mieszkańców Siemiatycz miał objawienie, że jedynym ratunkiem jest udanie się z krzyżem na Górę Grabarkę. Opowiedział swój sen parochowi miejscowej parafii unickiej ks. Pawłowi Smoleńskiemu, który uznał ten sen za objawienie Boże i zaprowadził ludność miasta na wzgórze, spod którego wypływał strumień. Uciekinierzy, którzy napili się wody ze strumienia ocaleli. Legenda mówi, że po tym wydarzeniu nikt więcej nie zmarł w wyniku choroby. W tym samym roku ludzie ocaleni z zarazy wznieśli na górze drewnianą kaplicę jako podziękowanie za życie [według Wikipedii].
Krótko po epidemii na Górze powstaje kaplica i ośrodek kultu, którego inicjatorem był unicki metropolita kijowski i opat supraski Leon Kiszka. W dniu 1 lipca 1717 roku odbyło się pierwsze nabożeństwo.
Po rozbiorach na mocy pokoju w Tylży [1807] tereny te przechodzą pod zabór rosyjski i cerkiew z rąk unitów przechodzi w ręce prawosławnych. Obiekt podupada w ruinę.
W roku 1884 ma miejsce remont i odbudowa. W czasie wojen światowych obiekt nie ulega zniszczeniu.
W 1947 roku powstaje tutaj - jedyny w Polsce - żeński klasztor prawosławny p.w. św. Marty i Marii, który istnieje do dnia dzisiejszego.
Jak już wspomniałem prędzej w miejscu tym byłem parokrotnie.
Pierwszy raz w roku 1985 będą na wakacjach w pobliskich Serpelicach. To była rodzinna wyprawa z dwójką małych dzieci. Nie miałem wtedy samochodu. Najpierw trzeba było dotrzeć autobusem do stacji PKP Sarnaki. Potem jazda do stacji kolejowej Siemiatycze. Dalej już piechotką polnymi drogami pchając lub ciągnąc wózek z dziećmi. Korzystaliśmy równie z furmankowych podjazdów - po prosto furmanko-stop. Wtedy nie było asfaltowej drogi jak dzisiaj. Gdy już dotarliśmy, miejsce robiło niesamowite wrażenie - w głuszy leśnej na wzgórzu las krzyży, a wśród niego urocza cerkiew. Niestety miejscowi [na terenie była oaza prawosławna] nie patrzyli na nas [pomimo dwójki małych dzieci] łaskawym okiem. Takie to były czasy. Nie miałem wtedy aparatu fotograficznego, a szkoda.
Drugi raz na Grabarkę trafiłem w lipcu 2004 roku. Niestety nici ze zdjęć. Po paru zdjęciach skończyły się baterie. W stosunku do pierwszego pobytu zaszły istotne zmiany. W lipcu 1990 roku cerkiew została podpalona i prawie doszczętnie spłonęła. Była odbudowana - ale to już nie to co było. Na dodatek wzgórze otoczono strasznym kamiennym płotem, a kiedyś był drewniany płotek. No i droga - zamiast polnej asfaltowa. No cóż cywilizacja. Jedno jednak uległo zmianie - życzliwszy stosunek do ludzi - nazwijmy to, że z zewnątrz. Można było porozmawiać z batiuszką i dowiedzieć się więcej o tym miejscu u źródła.
Trzeci raz trafiłem w sierpniu 2008 roku. Parę dni przed głównym odpustem - Świętem Przemienienia Pańskiego. Na Święta Górę wędrowały liczne grupy pielgrzymów. Niestety posiadany sprzęt fotograficzny nie pozwalał na robienie zdjęć bez zamieszania i ingerencji w uroczystości. No cóż trzeba uszanować wiarę innych.


Kolejny raz pojawiłem się na Świętej Górze rok temu 11 lutego 2011 roku. Przyjechałem wieczorkiem, kiedy było już szaro. Jakże inna sceneria.
1 komentarz:
Ciekawe miejsce,dużo o nim słyszałam,byłam tam tylko raz,ale konfrontacja moich wyobrażen z rzeczywistością przyniosła mi rozczarowanie...ach,ta cywilizacja ...
Prześlij komentarz