niedziela, 6 stycznia 2013

Pierwszy raz - część II


Podczas poprzedniej wędrówki wdrapywałem się na szczyt Chomiaka. Było ostro pod górkę, ładne widoki i pierwsze wrażenie.
Niestety, jak to bywa w górach, w pewnym momencie trzeba rozpocząć schodzenie na dół.

Jeszcze ostatnie spojrzenie na panoramę i ruszamy na dół.

Jeszcze nie zdaję sobie sprawy - inni również - co będzie podczas zejścia.

Po drodze wspaniała przyroda górska - kosodrzewina i mchy. Jest ona również wspaniałą nagrodą za wysiłek.
 
 

Podczas schodzenia kamienie i kosodrzewina stanowią spore utrudnienie. Oczywiście do przeżycia. Nie wiedziałem, co mnie jeszcze czeka.

 Osobiście zawsze wolę wchodzić niż schodzić - szczególnie po takim podłożu.

 Powoli człapiemy się na dół. W dali widać szczyt Syniaka - będę na nim za parę dni.
 W dali szczyt Chomiaka - tam zacząłem schodzenie.
 Wreszcie koniec stromego schodzenia - polanka - chwila na odpoczynek.
 Idę ścieżka przez las.
 Mijając po drodze zabudowania miejscowych pasterzy.
 Oraz cudowne małe kwiatki.
 W zasadzie brak jakichkolwiek trudności.
Każdy myśli o powrocie i odpoczynku. W moim przypadku jest to już ponad 30 godzina nieprzerwanej wędrówki.
Nie zdaje sobie sprawy, że właściwe trudności są dopiero przed nami.
 Oto one.........
Jak już wspominałem - przed przyjazdem w górach padało. A co to znaczy miałem się za parę minut przekonać. Kolejną przeszkodę do pokonania widać. W górach było stromo - ale przynajmniej sucho, a tutaj..........

 Jak pokonać ta wielka wodę.............
 Każdy to robi własną metodą, aby była skuteczna.
 A oto Pan Adam - przewodnik i zarazem "winowajca" tej zabawy. Ja nie mam pretensji, ale byli tacy którzy twierdzili, że trasa wycieczki nie została przygotowana. No cóż chyba pomylili lokale...
Nawet kwiatki stanęły na baczność dziwiąc się - jacy to wariaci szwendają się teraz po górach.
 Oto kolejne przejście tego samego strumienia.
 Każdy ma inną technikę. Najprostsza - zdjąć buty i wpław. Choc nie jest to takie proste - na dnie strumienia kamienie, a woda zimna.


 Niektórzy próbują w butach biegiem z nadzieją, że woda nie zdąży się wlać.

 Inni powolutku wpław.

 Wreszcie sucho.
 I można podziwiać wspaniałą przyrodę.
 Szczególnie urocze są zbocza porośnięte mchami.
 Ale nie za długo ten spokój.
Znów woda. To ten sam strumień. Na szczęście płynie szeroka "dolinką" i jest płytki. Przekraczamy go biegiem.


No i znów trzeba pokonywać go kolejny raz. Ta zimna woda rozwiała senność - jakby ktoś wylał nam na głowę - no może nie, lecz na nogi - wiadro zimnej wody.
Jak przejść nie zdejmując butów. Parokrotne zdejmowanie i zakładanie butów na mokre i zmarznięte nogi nie należy do przyjemności.
 Większość wybiera wariant ze zdejmowaniem butów.
W lesie na strumieniem spotykamy krzyż. Co on upamiętnia - nie wiadomo. Może rozegrała się tutaj jakaś tragedia..................

 Tym razem strumień omijamy wysokim brzegiem. Udało się bez zdejmowania butów.
 Przedwczesna radość.
 Kolejna przeprawa. Jedna istotna zmiana - rzeczka coraz większa.
Skakanie po kamieniach już jest niemożliwe. Do tej pory strumień pokonywałem skacząc po kamienia, lecz na tej przeprawie również musiałem zdjąć buty - pierwszy raz.
Nie było to przyjemne - przynajmniej dla mnie. Inni byli już zahartowani, a ja.... lepiej nie pisać na ten temat. Nóżki strasznie zmarzły.
 To była już ostatnia przeprawa wpław.
 Na koniec rzeka zlitowała się nad nami. Ale radość - mostek.
Po paru godzinach wędrówki dochodzimy do celu. Jeszcze kawałek drogą i w Polanicy, gdzie jedzonko i spanko.


Była to moja pierwsza moja wędrówka po górach na terenie Ukrainy. Niestety najbardziej w pamięci nie utkwiły mi góry, lecz wielokrotna przeprawa przez strumyk. Oto dowód, że góry nie są w górach najtrudniejsze. Najwięcej problemów może sprawić woda.

To była moja pierwsza górska wędrówka na terenie Ukrainy. Byłem tam w lipcu 2010 roku. Od tego czasu wracałem wielokrotnie - 11 razy. 

A jak będzie w tym roku - czas pokaże.


Brak komentarzy: