poniedziałek, 12 czerwca 2017

Osmołoda - część I - A to wspomnienia z ostatniego pobytu na Ukrainie

Ostatni raz wędrowałem po górach ukraińskich w październiku ubiegłego roku. Parę razy szykowałem się na wyjazd w te okolice, ale jakoś nie było mi dane. Albo ja nie mogłem, albo impreza nie dochodziła do skutku i tak czekałem, aż wreszcie pojechałem, bo tym razem wyjazd doszedł do skutku.

Tylko jak to w październiku - krótki dzionek, no i największa niewiadoma - POGODA.

Tym magicznym hasłem jest Osmołoda. Chyba najbardziej zagubiona wioska w jakiej nocowałem na Ukrainie podczas moich wędrówek. Położona w centrum Gorganów.

Trochę już pochodziłem po Gorganach, ale nie zdobyłem najwyższego szczytu tego pasma gór - Sywuli [1837]. To jeden z celów wyjazdu i jednej z wędrówek.

Jak zwykle rano pobudka i do boju w góry. Przynajmniej w Osmołodzie dzień szary i ponury. Góry w chmurach.


Najpierw przejazd kilkanaście kilometrów gruzawikiem. Zawsze unikamy paru godzin nudnej wędrówki dolina i to jeszcze w siąpiącym deszczu. Ale potem już pieszkom do góry.

Deszczyk zamienił się w śnieg. Nie wiadomo co to wróży. Na szczyt 1000m pod górkę.


Im wyżej tym więcej sniegu.


OOOOOOOO, nawet są mapki szlaków. Tylko jak poszukać znaków - drzewa z przyklejonym śniegiem. Na szczęście jest Sasza.


Ścieżki zasypane śniegiem.


Po paru godzinach marszu wychodzimy na otwartą przestrzeń.

Wspaniały widok - nagroda dla wytrwałych.


Niesamowita sceneria - góry przykryte świeżą kołderka śniegową.


Nic nie zapowiadało tego co ujrzałem na górze.


Jakbym się przeniósł w inny świat.


Ale cel wędrówki daleko jeszcze na horyzoncie.


Nikt prędzej tego dnia nie szedł po sniegu - napadało w nocy i może rano.


Marsz po kosówce w śniegu - kto tego nie zaznał niech żałuje.


Nie było lekko.




Ale cóż się nie robi z miłości do gór.


Cel wędrówki coraz bliżej.






Wreszcie ta wymarzona górka - Sywula - najwyższy szczy gorgański [1837 m npm].


Wreszcie na szczycie. No cóż widok wspaniały - pogoda widokowo wymarzona. Niestety strasznie wiało. Ponadto z czasem byliśmy na bakier - śnieg i kosówka znacznie zwalniały tempo marszu do góry, i po drodze wcale nie było pewne czy dotrzemy na szczyt.


I już wędrówka na dół. 


Jeszcze panorama. Na wielu szczytach jakie widać już byłem. Niestety nie mam pamięci, gdzie jaka góra.






Droga na dół winna być łatwiejsza.


Nic z tego. Słoneczko zrobiło swoje - śnieg stał się mokra bryją. Ślizgo i mokro.


Ale nic nie ma za darmo. Góry zawsze upomną się o swoje. Po prostu trzeba im zapłacić. Nic nie ma za darmo.


Ale również dużo dają.







Zejście na dół było znacznie trudniejsze niż wejście. Najgorsze było błoto, a właściwie bryja wodno-śniegowa, która jak szliśmy pod górę była świeżym śniegiem, a jak na dół mokrym błotem. Pogarszało się w miarę schodzenia.

Na dole buty dokładnie przemoczone - na szczęście było gdzie wysuszyć, aby były gotowe na następny dzionek.

Brak komentarzy: