Wielokrotnie już wspominałem, że miejsca moich wędrówek uzależnione
są od moich pracodawców. W myśl maksymy, że nie samą pracą człowiek żyje
[a przynajmniej powinien żyć] często po zakończeniu pracy udaję się na
wędrówkę po okolicy - szczególnie latem. Pozwala mi to na poznanie
wielu ciekawych miejsc. Tym razem zapraszam na wędrówkę po Stadninie
Koni w Janowie Podlaskim, a właściwie w miejscowości Wygoda - na
przedmieściach. Przez parę lat pracowałem w tej miejscowości - nie
zajmowałem się jednak końmi - natomiast nocowałem w cudownym zajeździe
na terenie Stadniny. Pierwszy raz byłem tutaj 30 lat temu - wtedy
urzekły mnie tabuny koni arabskich pasące się na okolicznych łąkach.
Niestety, gdy wróciłem po 25 latach, takich ilości koni nie było -
przynajmniej tak wydawało mi się.
Na teren stadniny wjeżdżałem przynajmniej raz w miesiącu przez 3 lata.
Tym razem spacer po stadninie odbyłem piechotką.
Zaraz po prawej stronie widać olbrzymi wybieg dla koni.
A na nim główni mieszkańcy tego terenu.
Co jeden to piękniejszy. Może niektórzy to przyszli uczestnicy słynnych corocznych aukcji koni odbywających się w sierpniu.
Konie wyglądają pięknie. Prawie jak modelki - tylko nie na wybiegu -lecz w życiu codziennym.
Przyjemnie jest usiąść na ogrodzeniu lub w trawce i obserwować te piękności.
Konie zaciekawione aparatem podchodziły blisko.
Po chwili miałem mętlik w głowie - każdy koń wyglądał prawie jednakowo - różniły się maścią.
A to kto - zabłąkany "konik" - również uroczy. Uważnie przygląda się konkurencji.
Która ładniejsza - trudno porównywać - kwestia gustu.
Teren stadniny to nie tylko konie. To również budynki nadające specyficzny klimat.
Projektował je nie byle kto - Henryk Marconi. Oto jeden z najstarszych budynków Stajni Czołowej wybudowanej w 1841 roku.
A oto zespól Stajni Zegarowej zaprojektowanej również przez Henryka Marconiego i wybudowanej w roku 1848.
Najprzyjemniejsze chwile spędziłem w "arabskim żłobku", gdzie były mamy z dziećmi - coś wspaniałego. Parę lat temu byłem tam na dłuższej wędrówce - zapraszam - Arabski Żłobek
Proszę popatrzeć na na mamy z dziećmi. Można stać godzinami nie nudząc się ani chwili.
Czyż te maluchy nie są piękne.Jeszcze beztrosko hasają.
Może za parę lat będą zdobywać laury.
Zapowiada się dobrze - pożyjemy i zobaczymy.
Czyż nie jestem ładny/ładna.
Dzieciaki z mamami na wybiegu.
Zatroskana mama obserwuje wyczyny dzieciaka.
I pilnuje bezpieczeństwa podczas szaleństw - no cóż - chyba wszystkie mamy są jednakowe.
Wędrując po terenie stadniny nie można zapomnieć o jej dyrektorze - Andrzeju Krzyształowiczu - człowiekowi, który przywrócił stadninę do życia. W Stajni Czołowej jest tablica pamiątkowa. Oto parę słów o Dyrektorze. Przy okazji dowiedziałem się, że w jakiś pośredni sposób był związany z Poznaniem i wielkopolską.
Urodził się w 1915 roku. Dzięki ojcu, który administrował majątkami
w Zarzeczu, Łańcucie i Pełkiniach, od dzieciństwa związany
był z końmi. W domu, w którym toczyły się dyskusje na tematy
związane z hodowlą, wyścigami i jeździectwem, zdobył solidne
podstawy wiedzy o koniach i nauczył się na nie patrzeć.
Swoje zainteresowania rozwinął na Wydziale Rolniczym i Leśnym
Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Specjalizował się w
hodowli koni u prof. Tadeusza Vetulaniego. Pod kierunkiem profesora
powstała praca dyplomowa Andrzeja Krzystałowicza ,,Monografia Stadniny
Koni w Janowie Podlaskim''. Trzymiesięczna praktyka w roku 1937,
podczas której zbierał do niej materiały, to Jego pierwszy kontakt
z miejscem, z którym miał w przyszłości związać się na dobre
i na złe.
Po ukończeniu studiów, w roku 1938, wrócił do Janowa by objąć posadę
zastępcy kierownika stadniny. Wybuch wojny zastał go na
posterunku. Podczas dramatycznej ewakuacji stadniny prowadził kolumnę
koni najpierw na wschód, a następnie wycofując się przed wojskami
sowieckimi, z powrotem. Zaraz potem Janów został zajęty przez
Armię Czerwoną. Andrzej Krzyształowicz nie mogąc przeciwdziałać
grabieży stadniny, opuścił ją wraz z lekarzem weterynarii
i praktykantem. Wrócił w styczniu 1940, by zatrudnić się jako
masztalerz w będącej już pod niemiecką komendą stadninie. Hodowlę
udało się odbudować dzięki koniom zagubionym podczas wrześniowej
ewakuacji.
Kolejna ewakuacja, na zachód, rozpoczęła się w lipcu 1944
roku. Andrzej Krzyształowicz nie opuścił koni - towarzyszył im
w pełnej niebezpieczeństw tułaczce. Był z nimi podczas
największego alianckiego nalotu na Drezno w lutym 1945.
Wrócił do Polski z ostatnim transportem koni, w listopadzie 1946
roku. Dewastacja i zniszczenia, jakich doznał Janów Podlaski,
nie pozwalały na umieszczenie w nim zwierząt. Tymczasową siedzibą
stadniny stało się Posadowo [wielkopolska]. Od 1950 roku konie zaczęły wracać do
Janowa. W grudniu 1951 Andrzej Krzyształowicz dostał służbowe
polecenie objęcia stanowiska rejonowego inspektora hodowli koni na
województwa południowo-wschodnie i musiał wyjechać do PSO
Białka. Z nowych obowiązków wywiązywał się doskonale. Jednak
ciągle marzył o powrocie do Janowa. Udało mu się to dopiero w 1956
roku. Wtedy to objął stanowisko dyrektora stadniny i piastował je aż
do chwili odejścia na emeryturę w 1991 roku. Po przejściu w stan
spoczynku nadal służył radą i pomocą swoim następcom. Swoje ukochane konie opuścił na stałe w 1998 roku.
Normalnie nie cytuję życiorysów, ale w tym przypadku robię wyjątek. Szczególnie, gdy przypomniał mi się pierwszy pobyt 30 lat temu. No cóż koni jest mniej, a to co najcenniejsze po odejściu Dyrektora jest systematycznie wyprzedawane - ranga stadniny powoli maleje. Niestety jest to przykre.
Sama stadnina powstałą 18 grudnia 1817 roku. Burzliwa historia stadniny opowiedziana słowami samego Dyrektora Krzyształowicza.
,,[...] Była ona
burzliwa jak nasza historia narodowa. Założona w 1817
roku po kongresie wiedeńskim na wniosek Rady Administracyjnej
Królestwa Kongresowego Polski za zgodą cara
Aleksandra I, była pierwszą na ziemiach polskich stadniną
państwową. Do powstania styczniowego w 1863 roku kierownictwo
stadniny spoczywało w rękach polskich hodowców.
Po powstaniu, w którym udział brało kilkunastu
janowskich masztalerzy, aż do wybuchu pierwszej wojny
światowej stadniną kierowali urzędnicy carscy, a nadzór
nad jej działalnością sprawował zarząd stadnin państwowych
w Petersburgu. W 1914 roku konie janowskiej stadniny
zostały ewakuowane w głąb carskiej Rosji i żaden
z tych koni do Janowa nie wrócił.
Stajnia ,,Zegarowa'' - widok z lotu ptaka
Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, ówczesne Ministerstwo Rolnictwa
wszystkie konie uratowane z działań wojennych, z różnych
źródeł i różnych ras, rokujące nadzieje, że mogą być materiałem
hodowlanym potrzebnym do odbudowy hodowli
koni w Polsce, gromadziło w Janowie Podlaskim. Budynki
i inne urządzenia były zniszczone, lecz pozostało bogate
zaplecze w postaci łąk i pastwisk. Po odbudowie stajen
i reorganizacji hodowli koni w Polsce, w Janowie Podlaskim
pozostały konie czystej krwi arabskiej i półkrwi angloarabskiej.
Ogiery półkrwi, wychowane w okresie międzywojennym
w Janowie, były materiałem wyjściowym do
masowej hodowli produkującej konie tak w tym czasie
niezbędne kawalerii i innym rodzajom broni posługującym
się końmi wierzchowymi.
Konie czystej krwi arabskiej, których hodowla w Polsce
ma ponad 200-letnią tradycję, były już w XIX wieku sprzedawane
do różnych krajów europejskich. W latach trzydziestych
obecnego stulecia sprzedawano je między innymi do USA.
W czasie działań wojennych w 1939 roku ponad 80%,
janowskich koni zaginęło. Z uratowanych resztek
polski personel zatrudniony przez niemieckie wojskowe
władze okupacyjne odbudowywał w Janowie hodowlę koni
w dotychczasowych dwóch kierunkach. W 1944 roku
niemiecka komenda stadniny zarządziła i przeprowadziła
ewakuację koni w momencie, kiedy armia radziecka dochodziła
do Bugu. Konie zabrane z Janowa wraz z częścią
personelu zostały przetransportowane koleją w okolice
Drezna. Tam stały do lutego 1945 roku. Kiedy armia radziecka
dochodziła do Odry, nastąpiła dalsza ewakuacja
stadniny, tym razem pieszo. Pierwszym etapem było Drezno,
w którym stadnina przeżyła zmasowany nalot aliancki
w nocy z 13 na 14 lutego 1945 roku. Następnym etapem
marszu pieszego było Torgau nad Łabą, skąd w marcu
konie zostały przetransportowane koleją do majątku Nettelau
położonego na południe od Kilonii. W trakcie tej
podróży nie obeszło się bez groźnych nalotów, które
szczęśliwie nie spowodowały żadnych strat wśród ludzi
i koni. W Nettelau stadnina janowska doczekała końca
wojny i utworzenia zarządu stadnin polskich w Niemczech,
który ujął w ramy organizacyjne wszystkie konie z polskich
stadnin, wywiezione do Niemiec przez okupanta.
W Nettelau konie pozostawały do jesieni 1946 roku, kiedy
to drogą morską wróciły do Polski. Ze względu na częściowe
zniszczenie budynków janowskiej stadniny, konie zostały
przejściowo ulokowane w Posadowie, wówczas
w powiecie Nowy Tomyśl, w województwie poznańskim.
Do Janowa wróciły jesienią 1950 roku.
Nadal są chowane dwie rasy: czystej krwi arabskiej
i półkrwi angloarabskiej. Te pierwsze z myślą o eksporcie,
te drugie w początkowym okresie na zasilenie polskiego
rolnictwa w siłę pociągową, a ostatnio z myślą o sporcie,
rekreacji, a także eksporcie. Od 1960 roku janowskie araby
są sprzedawane za granicę; najpoważniejszymi ich odbiorcami
są Amerykanie, którzy dotychczas kupili najwięcej
koni i płacą najwyższe ceny. Od 1969 roku na terenie stadniny
koni w Janowie Podlaskim są rokrocznie organizowane
dla kupców zagranicznych aukcje na konie arabskie ze
stadnin chowających konie tej rasy tzn.: Janowa Podlaskiego,
Michałowa, Kurozwęk i Białki. [...] Aukcję poprzedza narodowy
czempionat konia arabskiego Polski, [...]''
Spacer po stadninie dobiega końca. Jeszcze spojrzenie na budynek Stajni Czołowej...
oraz budynek dyrekcji.
Wędrówka dobiegła końca. Ostatni raz w Janowie Podlaskim byłem w marcu 2011 roku. Marzę o powrocie do Janowa. Przecież Janów Podlaski to nie tylko konie, lecz również wspaniałych wypraw rowerowych uroczą doliną Bugu oraz Gościniec Wygoda z Panią Basią dbającą o gości. Chce jeszcze powrócić, ale kiedy?????????
P.S. Życiorys Pana Dyrektora oraz historie stadniny zaczerpnąłem ze strony internetowej Stadniny Koni w Janowie Podlaskim.